Wymień lub sprzedaj sprzęt fotograficzny
|
Złóż zapytanie o wniosek ratalny w Interfoto.eu

Fotografowanie ptaków w Tajlandii

Moja przygoda z fotografią przyrodniczą rozwijała się niemal równolegle do rozbudzonej we wczesnym dzieciństwie (i stale pogłębiającej się) fascynacji rodzimą przyrodą. Polska, Białoruś, Słowacja, to zawsze były najbliższe memu sercu krajobrazy i miejsca siedlisk najbardziej pożądanych gatunków ptaków. Do obserwacji i do fotografowania. Z tej perspektywy, przyroda krajów egzotycznych jawiła mi się jako coś zarazem obcego i niedostępnego. A moje podejście do niej było cokolwiek niesprecyzowane, żeby nie powiedzieć obojętne. Dodatkowo, niemal od zawsze miałem wrażenie (jak się później okazało mylne), że fotografowanie przyrody, choćby w krajach orientalnych, to zadanie stosunkowo proste. Cóż przecież może być w nim trudnego, gdy dostępność wszelkiej maści gatunków jest duża, a ich płochliwość wręcz przeciwnie – niewielka. Moje przekonanie najprawdopodobniej brało się z obejrzenia mnogości filmów przyrodniczych z tamtych stron, na których skrzydlaci przedstawiciele egzotycznej fauny zdawali sobie nic nie robić z obecności kamer i fotografów. Jak się okazało byłem w dużym błędzie…

Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia, Interfoto. Warszawa
fot. Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia 2019 | 7d Mark II + 300/4 L IS USM

Z końcem 2019 roku zapadła decyzja o wyjeździe do Tajlandii. Wąskie grono uczestników tworzyli: mój przyjaciel Bogdan Kasperczyk, weteran orientalnych wojaży i świetny fotograf przyrody w jednym, jego małżonka Małgorzata, moja narzeczona Ola, no i oczywiście autor tego tekstu – czyli ja. Cel wyprawy był raczej ukierunkowany na szeroko rozumianą turystykę i zwiedzanie. Fotografia miała stanowić jedynie skromny dodatek. Oczywiście, nie bylibyśmy z Bogdanem sobą, gdybyśmy nie wzięli chociaż podstawowego wyposażenia fotografa przyrodniczego. Tak więc uzbrojeni w krótkie teleobiektywy dwóch konkurencyjnych marek, dzień po dniu zaczęliśmy eksplorować ten przepiękny kraj. Żeby nie wywoływać frustracji u naszych cudownych partnerek – która przecież szybko mogłaby się przerodzić w furię – swoje foto łowy rozpoczynaliśmy jeszcze przed wschodem słońca. Zwykle koło dziewiątej byliśmy już z powrotem w namiotach, serwując paniom dobrą kawę i nieco gorszą strawę. Naszym towarzyszkom życia ten układ był ewidentnie na rękę. W ten sposób plan podróży nie ulegał zmianie. Ptaki „nie przeszkadzały” bowiem w przemierzaniu kraju w iście zawrotnym tempie (co było o tyle ryzykowne, że osiągaliśmy je na rozpadających się skutero-motocyklach). My z Bogdanem również byliśmy zadowoleni. Dzięki wykorzystaniu tropiku od namiotu w charakterze siatki maskującej, udało nam się zrobić kilka niezwykle ciekawych zdjęć ptaków z rodziny siewkowatych. Spełniło się wtedy na przykład jedno moich marzeń, kiedy udało mi się uwiecznić na zdjęciu Szczudłaka. Ptak ten w Polsce jest skrajnie nieliczny i proszę wierzyć, że mogło by zabraknąć życia, by pokusić się w naszym kraju o udany kadr. Znacznie gorzej szło nam z typowymi „egzotycznymi” ptakami. Jak już wspomniałem, wyjazd miał charakter wybitnie turystyczny, więc nasz „ptasi” ekwipunek był nad wyraz skromny. Nie mieliśmy ze sobą ani lornetki, ani przenośnej czatowni, ani ubrań maskujących, ani nawet nagrań głosów ptaków. A jak już w końcu zdobyliśmy te ostatnie (naprędce „ściągając” je na stacji benzynowej, gdzie akurat było wi-fi), to w żaden sposób nie mogliśmy połączyć ich z tym co widzieliśmy wokół. Mnogość gatunkowa była olbrzymia, a nasz wiedza o okolicznej faunie niemal zerowa. Nie zrażaliśmy się jednak i każdego ranka, niewyspani i zmęczeni, próbowaliśmy toczyć nierówną walkę z naszymi ptasimi przyjaciółmi.

Po pewnym czasie naszą uwagę zwróciły niewielkie, przepiękne ptaki, podobne do kolibrów. Żerowały, spijając nektar z wysokich krzewów kwiatowych. Początkowo, wszelkie próby zbliżenia się do tych cudów natury, mogły u postronnego obserwatora wywołać co najwyżej uśmiech politowania. Wbrew temu co wcześniej sądziłem – ptaki wcale „nie chciały jeść z ręki”. Wręcz przeciwnie. Na każdą próbę zbliżenia się reagowały natychmiastową ucieczką. Jak już wspomniałem, nie posiadaliśmy żadnego profesjonalnego ekwipunku, który mógłby nas wspomóc w tym, jakże niewdzięcznym, zadaniu. Jakimś cudem udało się nam jednak zrobić zdjęcia „dokumentacyjne” żerujących osobników. Wysłaliśmy je natychmiast do naszego zaprzyjaźnionego ornitologa Michała Barana. Mimo kiepskiej jakości zdjęć, w mgnieniu oka oznaczył on nasze „maleństwa”. Okazało się, że celami naszych męczarni są: Nektarnik ciemnogardły i Nektarzyk żółtobrzuchy. Wreszcie przynajmniej wiedzieliśmy, co chcemy sfotografować.
Pewnego poranka, bez większej nadziei na sukces, postanowiliśmy dokonać eksploracji najbliższego otoczenia. Nasz obóz rozbiliśmy wtedy na terenie buddyjskiej świątyni. Wyruszyliśmy nad ranem kiedy nasze dziewczyny jeszcze słodko spały i po jakimś czasie trafiliśmy do małej wioski, dla której mieszkańców widok białych ludzi okazał się nie lada sensacją. Niemal każdy z nich chciał sobie zrobić z nami zdjęcie. Było to dla nas bardzo miłe, jednak w żaden sposób nie zbliżało do wymarzonych nektarników. Nagle spostrzegliśmy duży krzew z żółtymi kwiatami. Szybko też zauważyliśmy znajome kształty żerujące na kwiatach. Bogdan trzeźwo analizując sytuację stwierdził, że teraz to już koniec z „podchodami’’. I że musimy zabrać się do tematu „naukowo”. W odległości dosłownie kilku metrów od krzewu, mieściła się typowa tajska chatka. Zbudowana po części z betonu a po części z tego co natura dała. Mrugnęliśmy porozumiewawczo do siebie. Poczuliśmy, że – ta na oko doskonała „tymczasowa czatownia” – to nasza jedyna szansa. Problemem był jednak fakt, że urzędowała w niej cała rodzina, w tym czasie beztrosko gotująca sobie obiad. Jednak byliśmy na tyle zdeterminowani, że wszelkie przeszkody przestały mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie. Z dużym animuszem wkroczyliśmy do chatki, mocno przy tym nadrabiając miną i gorączkowo gestykulując. Raz po raz pokazywaliśmy to na aparaty, to na krzew, który sąsiadował z naszą prowizoryczną czatownią. Ku naszemu zdumieniu, nie zostaliśmy natychmiast pogonieni, a nasze rozpaczliwe błagania, wydawać by się mogło, odnajdywały adresatów. Na dowód czego, pani domu, jakby rozumiejąc nasz stan i opętane spojrzenia, bez krzty zawahania rozchyliła okiennice…

Naszym oczom ukazał się wtedy wspaniały widok. Tak jak założyliśmy, znaleźliśmy się w idealnej pozycji w stosunku do krzewu. Co więcej, ptaki nie płoszyły się jak zwykle, dzięki temu, że całe nasze niezamaskowane sylwetki mogliśmy ukryć w domu. Jedynie nasze obiektywy zawadiacko „wystawały”, gotowe uchwycić wymarzone „trofeum”. Muszę przyznać, że ta godzina spędzona w dzikiej tajskiej chatce, z dala od cywilizacji, była jedną z najcudowniejszych jaką przeżyłem w trakcie oddawania się pasji fotografii przyrodniczej. I to wcale nie dlatego, że udało się nam w końcu uzyskać wymarzone ujęcia. Co najmniej równie ważny okazał się „czynnik ludzki”. Oto wszyscy w około wykazywali wielkie zrozumienie dla naszej pasji i wydawać by się mogło, że cieszyli się razem z nami. Podczas fotografowania, gospodarze poczęstowali nas wspaniałymi bananami. A po sesji zostaliśmy zaproszeni na obiad. W międzyczasie zapozowaliśmy do setki zdjęć i na migi porozmawiali niemal z każdym mieszkańcem wioski. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi. Nigdy nie spotkałem się z podobnym zachowaniem. Trudno z oczywistych względów porównywać zastaną przez nas sytuację w tak, bądź co bądź egzotycznym kraju jak Tajlandia, do tego co mamy tu, na miejscu. Mam jednak wrażenie, że analogiczna sytuacja byłaby niemożliwa do powtórzenia w naszym kraju. I nie mam tu wcale na myśli braku nie występujących u nas przecież Nektarników…
Było to cudowne przeżycie. Niezapomniana wyprawa we wspaniałym gronie. Z wielką chęcią bym ją powtórzył. Ale chciałbym wrócić nie tylko dla ptaków. Jeśli kiedyś tam wrócę, to przede wszystkim dla niesamowitych ludzi.

Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia, Interfoto. Warszawa
fot. Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia 2019 | 7d Mark II + 300/4 L IS USM
Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia, Interfoto. Warszawa
fot. Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia 2019 | 7d Mark II + 300/4 L IS USM
Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia, Interfoto. Warszawa
fot. Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia 2019 | 7d Mark II + 300/4 L IS USM
Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia, Interfoto. Warszawa
fot. Maksymilian Dobroczyński, Nektarnik, Tajlandia 2019 | 7d Mark II + 300/4 L IS USM

maks dobroczynski, interfoto.eu, fotografia ptaków

Maksymilian Dobroczyński

Urodziłem się w 1991 roku w Krakowie. Od ponad trzech lat mieszkam w pobliskich Myślenicach. Z zawodu jestem kucharzem i w tym zawodzie aktywnie pracuję. Fotografią przyrodniczą zajmuję się od 2016 roku. W 2019 roku przeszedłem do drugiej rundy ogólnoświatowego konkursu „35 awards”. W 2020 roku moje zdjęcie „Maluszek z pierwotnej puszczy” zdobyło I miejsce w ogólnopolskim konkursie fotograficznym „Przyroda ojczysta”. Od 2019 roku zdjęcia mojego autorstwa zdobią nowopowstałe mieszkania na Cedrowej w Gdańsku. Moją specjalnością jest fotografowanie ptaków. 

InterFoto.eu
InterFoto.eu

Tworzymy jeden z najstarszych sklepów fotograficznych w Polsce. Powstał on z pasji fotografowania. Jesteśmy pasjonatami fotografii i sprzętu fotograficznego. Działamy na rynku fotograficznym nieprzerwanie od roku 1995.

Artykuły: 1346

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić Twoje doświadczenia przeglądania i zapewnić prawidłowe funkcjonowanie strony. Korzystając dalej z tej strony, potwierdzasz i akceptujesz używanie plików cookie.

Akceptuj wszystkie Akceptuj tylko wymagane