Adam Lantner o fotografii: Wszystkie poranki świata

Jarosław Brzeziński: Adamie, tak naprawdę znamy się bardziej pośrednio – poprzez Twoją siostrę, Agatę, z którą się przyjaźnię od lat – niż bezpośrednio, a jednak właśnie dzięki Agacie oraz zamieszczanym na Facebooku zdjęciom mam wrażenie jakbym Ci towarzyszył poprzez ostatnie lata wędrówek po świecie, związanych z pracą zawodową. Pamiętam, że gdy opuszczałeś Polskę fotografia była zupełnie na marginesie Twojego życia. Kiedy ta pasja „wybuchła” i czy był jakiś impuls, który tę eksplozję talentu wyzwolił?

Adam Lantner: Jako że moja mama zawodowo zajmowała się fotografią, a mój dziadek skończył szkołę filmową w Łodzi można by pomyśleć, że foto-pasję wyssałem z mlekiem matki albo odziedziczyłem genetycznie. A jednak przez wiele lat fotografia była dla mnie zupełnie obojętna, wręcz nierozumiała.

Moja pasja przyszła do mnie po cichu w 2017 roku po przeprowadzce do Australii. To kontynent o magicznym pięknie; zapach i moc oceanu, pierwotna siła i kolory pustyni, głębia czystego nocnego nieba, pustynia… to wchodzi pod skórę i ani się obejrzysz a gdzieś podświadomie pragniesz dzielić się tym z innymi, opowiadać obrazem o tym, co czujesz…

Jednak bezpośrednim impulsem, który pchnął mnie w objęcia fotografii był warsztat, na który zostałem zaproszony przez firmę Adobe w 2018 roku do Wolgan Valley. To zupełnie odmieniło moje życie. Magiczne chwile, niezwykłe doświadczenie. Tam też spotkałem mojego mentora, przeżyłem odmianę, od tego czasu można chyba mówić o uzależnieniu od dźwięku migawki…

Potem aparat i statyw towarzyszył mi prawie wszędzie, gdzie podróżowałem. Była pustynia, Tasmania, Ocean, Nowa Zelandia, Kangaroo Island, znowu pustynia, ocean itd. … każdy plener to kamień milowy mojego rozwoju. Intymne przeżywanie i medytacja piękna otaczającego nas świata, subtelnego uroku cieni, barw i kształtów.

Jakie główne nurty wyróżniłbyś w swojej twórczości?

Nie wiem czy dobrze interpretuję Twoje pytanie, bo jak mówimy o nurtach to od razu moje myśli schodzą na minimalizm, abstrakcję albo modernizm … ale ja tak swojej twórczości nie potrafię sklasyfikować bo chyba jeszcze nie jestem tak dojrzałym twórcą 🙂

Wśród wielu rodzajów fotografii najbardziej fascynuje mnie astrofotografia i fotografia obiektów głębokiego nieba – bo przedstawia inny wymiar naszego bytu; pejzaż morski – bo przedstawia majestat i dramatyzm żywiołu; krajobraz– bo pozwala na kontemplację piękna; fotografia przyrodnicza– bo przedstawia bogactwo świata; architektura miejska– bo lubię symetrię i kształty tworzone ręką człowieka; makrofotografia – bo skupia się na ukrytym świecie szczegółów; oraz fotografia abstrakcyjna – bo daje się wyżyć w postprodukcji i przekazać inne spojrzenie na rzeczywistość.

Czy jesteś samoukiem, czy uczestniczyłeś w jakichkolwiek warsztatach czy kursach fotografii? 

Poza doświadczeniem w Wolgan Valley nigdy nie uczestniczyłem w warsztatach ani kursach fotograficznych, bo albo nie było czasu albo … nie było czasu…

Wszystko odkrywam sam eksperymentując i podpatrując lepszych od siebie …

Poza tym lubię robić zdjęcia w samotności … dla mnie to forma medytacji. Najsilniejszych doznań dostarczają według mnie zdjęcia nocnego nieba, ocean o wschodzie słońca i pustynia o zachodzie…. Każdy plener to nowe doświadczenie, a wraz z doświadczeniem przychodzi także i wiedza… Są też chwile słabości i niepowodzenia … na przykład kompletne rozczarowanie wystudiowanym i zaplanowanym z wyprzedzeniem kadrem, albo miłe zaskoczenie przypadkowym ujęciem, które powala z nóg swoją mocą jeszcze przed postprodukcją.

Ostatnio, po tym jak opuściliśmy Australię bardzo marzy mi się udział w kameralnych warsztatach plenerowych z dala od utartych szlaków, na przykład gdzieś w Afryce albo na Grenlandii.

Czy zdradzisz źródła swoich inspiracji, nazwiska fotografów, których podziwiasz, na których się wzorujesz?

Przez fotografię próbuję wyrażać siebie, więc staram się nikogo nie naśladować. Myślę, że otaczający nas świat jest wystarczającym źródłem natchnienia. Moje inspiracje przychodzą bezpośrednio w plenerze. Nie zawsze jest to możliwe, ale lubię najpierw zrobić zwiad po okolicy, tak na sucho bez aparatu, poczuć miejsce i pomysły same przychodzą. A najciekawsze jest to, że wszystkie dobre ujęcia się pamięta, bo przychodzą co najmniej cztery albo pięć razy; przed wykonaniem zdjęcia w postaci wizji, w trakcie wykonywania zdęcia jak chwytasz chwile, podczas post-produkcji gdy na nowo wydobywasz emocje i potem w postaci wspomnień lub postaci fizycznej na papierze, płótnie albo innym materiale.

Na mój obecny warsztat i styl największy wpływ mieli do tej pory Paul Burnett, przyjaciel z Adobe, Attillo Ruffo włoski fotograf żyjący w USA i specjalizujący się w długich ekspozycjach, Stefan Fostner, niemiecki podróżnik ukazujący piękno północnej półkuli w przepięknych obrazach i timelapsach oraz Peter Zelinka, absolutny guru astrofotografii.

Poza tym w moim życiu miałem wielkie szczęście spotkać dwóch cudownych ludzi, których prace zawsze oglądam z podziwem i przyjemnością. Jednym z nich jest Marcin Pietraszko prowadzący kanał Polandinthelens. Jego pasja jest wręcz zaraźliwa i po części to właśnie jemu zawdzięczam moje uzależnienie. Drugą osobą jest Kamil Stawicki, który jak coś robi, to robi to po prostu dobrze… Jego prace mają niesamowitą moc i unikalną subtelność … zupełnie tak, jakby miały duszę …. To moi przyjaciele, bratnie dusze i choć dzieli nas wiele kilometrów, a mój warsztat jest na nieporównywalnie niższym poziomie to wiem, że kiedyś przyjdzie nam focić razem …

Jakim sprzętem robisz zdjęcia i jak wielkie znaczenie Twoim zdaniem ma odpowiedni dobór sprzętu?

Moim pierwszym aparatem był niepełnoklatkowy NikonD7200 z dwoma obiektywami: Nikkor 18-105 mm oraz Sigma 70-300 mm, a kiedy nieszczęśliwie go stłukłem w pogoni za zdjęciami pełni księżyca miałem powód żeby przesiąść się na pełną klatkę i wybrałem stajnię Canona.

Obecnie pracuję sprzętem ‘pół-profesjonalnym’ Canon 6D Mark II z całkiem pokaźną gamą szkieł w zakresie od 16 do 800 mm. Uwielbiam każdy z moich obiektywów, bo każdy służy do czego innego i dlatego mój plecak zazwyczaj waży około 10kg …

Według mnie dobór sprzętu ma bardzo duże znaczenie. Mam obsesję na punkcie ostrości, rozpiętości tonalnej, czystości obrazu… dlatego dobór sprzętu jest dla mnie niezwykle ważny. Pamiętam, jak robiłem zdjęcia „przeciętnym” obiektywem i już, gdy fotografowałem ogarniał mnie żal i wściekłość, że stracę cienie i nie mogę utrzymać ostrych kadrów… to szczegóły, których nie uda się już w post-producji wydobyć … to jak podziwianie przez podrapaną szybę …

Także pucha o dobrych parametrach, filtry, statyw, szkło, to wszystko ma kolosalne znaczenie, ale mimo wszystko najważniejszy w tym wszystkim jest człowiek, jego wrażliwość i doświadczenie…

Fotografia to twórcza praca sercem i wszystkimi zmysłami jednocześnie.

Jak obrabiasz zdjęcia i na czym taka obróbka głównie polega?

Dla mnie obróbka jest przedłużeniem planu … To tu szlifujesz diamenty… subtelna i równie emocjonalna faza kreacji jak samo robienie zdjęć … pozwala przenieść się w czasie i przestrzeni do chwil i obrazów, które chłoniesz w plenerze…. czasem zdarza się, że na tym etapie odkrywasz swoje kadry na nowo i zupełnie zmieniasz swój oryginalny zamysł.

Najważniejsze w obróbce jest serce i pamięć emocji jakie mi towarzyszyły przy danym kadrze.

Technicznie rzecz ujmując, nie jestem jakoś szczególnie oryginalny. Mój work-flow opiera się głównie o narzędzia firmy Adobe, czyli Lightroom Classic, Photoshop oraz kilka wtyczek poleconych przez przyjaciela. Ostatnio uzbroiłem się w tablet Wacom Intuos Pro i zacząłem odkrywać Affinity Photo, ale to na razie początek mojej drogi.

Czasem zdarza się, że dokonuję próbnej obróbki w Lightroom CC na telefonie ale to raczej jest forma rozrywki dla zabicia czasu w metrze.

Dużo nauczyłem się na własnych błędach … chyba najpoważniejsze błędy nowicjusza były z związane z organizacją plików i do dziś walczę z ich konsekwencjami. Wszystkiego trzeba się nauczyć… ale właśnie to – oprócz samego aktu kreacji – jest tak pociągające … ciągłe doświadczanie i nauka czegoś nowego.

Zauważyłem także, że w miarę jak zdobywam wiedzę o post-produkcji i zakres moich możliwości się powiększa czas obróbki zaczął się wyraźnie wydłużać. Niektóre kadry kontempluję nawet przez kilka dni zanim w ogóle je dotknę …

Które ze swoich zdjęć uważasz za najważniejsze?

To zdecydowanie najtrudniejsze pytanie.

Ogólnie od 2017 roku zdarzyło mi się zrobić jakieś 50 tysięcy zdjęć. Średnio jeden plener to 100-600 zdjęć, w zależności od zjawiskowości miejsca. Bywa, że znacznie więcej… ale każde zdjęcie to skarb, to zaklęta kapsułka czasu, emocji, światła, cieni i barw.

Czasem zdjęcia rozczarowują, a przy post-produkcji męczysz się i zżymasz, jak mogłeś coś takiego zrobić… że kadr zbyt ciasny, że kompresja nie ta, że nieostre itd. itp.

Są też zdjęcia, których obraz i moc zostaje na zawsze ze tobą. Są naprawdę nieliczne i to czyni je niezwykłymi.

Póki co mam pięć serii takich zdjęć i pieszczotliwie nazywam je moimi perełkami.

Pierwsza z moich perełek to zdjęcie przedstawiające Wanaka Tree. Ogólnie to wyjątkowe i święte miejsce dla każdego fotografa, ale nie tylko. Oprócz sfery czysto estetycznej historia tego drzewa jest naprawdę niezwykła i dowodzi siły natury, jest symbolem reinkarnacji i przeznaczenia.

Jestem niezwykle szczęśliwy, że miałem okazje odwiedzić to miejsce, a emocje jakie temu towarzyszyły i ulotność tego zjawiska starałem się zawrzeć w kadrze. To długa ekspozycja przedstawiająca drzewo wyrastające z jeziora Wanaka … bardzo unikalny i subtelny widok z przepięknym drugim planem Nowozelandzkich Alp.

Druga z moich perełek też przyszła do mnie podczas podróży po Nowej Zelandii.

O ile zdjęcie Wanaka Tree było misternie zaplanowane i wykonane dokładnie tak jak sobie wymarzyłem, to zdjęcie wschodu słońca nad Mount Cook było dziełem czystego przypadku.

Pamiętam, że tego dnia mieliśmy wziąć udział w locie widokowym z lądowaniem na lodowcu. Gdy o poranku wyszedłem ze statywem i aparatem na spotkanie ze wschodem słońca moim oczom ukazał się widok, który słowami trudno opisać. Oprócz majestatycznego wchodu słońca na niebie formowały się niezwykłe chmury soczewkowe o kolorach jak z innego świata … całość trwała może 15 minut i otaczający świat dopiero miał budzić się do życia, tak więc byłem zupełnie sam na sam z tym cudem natury.

Lot z oczywistych przyczyn nie doszedł do skutku, ale za to wyszły powalające zdjęcia natury.

Trzecią perełką są zdjęcia wschodu słońca na plaży Turrimetta i laguny Narrabeen. To tu odkryłem miłość do oceanu i przypadkowo spotkałem dwóch zawodowych fotografów, którzy tego dnia dzielili ze mną jako jedyni magię wschodu słońca nad Pacyfikiem. Staliśmy w niewielkiej odległości od siebie totalnie pochłonięci chwytaniem piękna nie odzywając się do siebie. Dopiero gdy światło zrobiło się białe i płaskie, a dzień wyparł noc zaczęliśmy ze sobą rozmawiać jakbyśmy byli przyjaciółmi od lat. Piękno łączy ludzi…

Dodatkowo jest to moje najukochańsze miejsce na ziemi, bo często z samego rana jeździliśmy tam razem z żoną na spacer po plaży razem z naszą kochaną sunią Saschą. Turrimetta to jedna z ukrytych perełek Nothern Beaches, którą odwiedzają jedynie lokalni surferzy, ludzie ze statywami oraz psiarze, choć nielegalnie 🙂

Jako ciekawostkę podam, że aby tam surfować trzeba mieć naprawdę ogromne doświadczenie, gdyż panują tam niezwykle silne prądy, a fala jest bardzo potężna i pochłonęła już co najmniej sześciu śmiałków.

Nieopodal tego miejsca znajduje się cudowna kawiarnia o całkiem mało odkrywczej nazwie, bo po prostu „OCEANS” serwująca pyszną kawę i nie tylko … słowem moje miejsce na ziemi, serdecznie polecam.

Myślę, że to właśnie zdjęcia z tego miejsca wyrażają mnie najlepiej, to moje naturalne środowisko, gdzie mogę się cudownie zatracić.

Jest też zdjęcie, które nazywam obrazem przebudzenia dnia. To moja fascynacja wschodem słońca. Kiedy w samotności i spokoju stoisz okryty nocą nad brzegiem laguny, która jest tak spokojna ze gdyby się pochylić to z pewnością można by dostrzec swoje odbicie mimo panujących tam ciemności…. a nad tobą bezkresny kobierzec gwiazd… jest jeszcze chłodno, a powietrze pachnie wilgotnym eukaliptusem buszu otaczającego brzegi laguny. Jest bardzo spokojnie i absolutnie cicho, a mimo to czujesz, że nadchodzi … ten magiczny moment, kiedy nagle mrok zaczyna słabnąć, a niebo przywdziewa różnokolorowe szaty barw od granatów, przez fiolety, pomarańcze i czerwienie budzącego się do życia dnia… dalej twoim oczom ukazuje się subtelna mgiełka unosząca się nad nieskazitelną taflą wody… to ten codzienny rytuał natury przebudzenia dnia… Moment, który powraca. Powraca, ale nigdy ten sam… jest tak piękny że chcesz go uwiecznić i móc dzielić się nim z innymi.

Czwarta perełka to zdjęcia wschodu słońca na Kangaroo Island. Poza walorami estetycznymi i magią samego miejsca, zdjęcia, które tam zrobiłem niosą ze sobą wielka wartość sentymentalną, bo utrwaliły miejsca i zwierzęta, których już po prostu nie ma, gdyż padły ofiarą żywiołu w ostatnich pożarach buszu.

Ostanie zdjęcia o których chciałbym dzisiaj wspomnieć to zdjęcia z ULURU. Pustynia to moja wielka miłość. Surowa i spalona słońcem, a jednak jest w niej coś tak przyciągającego jak w oceanie. To pierwotna siła w obliczu, której człowiek nic nie znaczy, zaś jej nocne oblicze to niezanieczyszczone światłem niebo, to portal do innego wymiaru. To tam odkryłem piękno naszego wszechświata, który fascynuje, zastanawia i powala swoją wielkością. Gdy zadzierasz głowę ku górze rozpościera się nad Tobą najpiękniejszy widok tysięcy gwiazd, zaś za pomocą aparatu i dzięki odpowiedniej technice post-produkcji możesz wydobyć z kadrów cuda o jakich nawet trudno pomarzyć. Co ciekawe, obserwacją nieba zajmowali się od najdawniejszych czasów także rdzenni mieszkańcy lądu australijskiego. Opowieść o Emu jest także przypowieścią opisującą stworzenie świata.

Gdy tak stoisz wpatrując się w niebo możesz podróżować w czasie. Często widzisz zjawiska, które wydarzyły się setki tysięcy lat temu, a ich świadectwo dociera do nas w postaci świetlistego punktu na niebie … wpatrując się w jego piękno możesz poczuć obecność ducha tradycyjnych gospodarzy tych ziem i obcować z ich przeszłością. To absolutna magia…

Za dnia święte wzgórze Uluru roztacza swoją moc niczym rozgrzane do czerwoności żelazo. Magnetyzm tego miejsca wyczuwa każdy, nawet najmniej zorientowany turysta, który znalazł się tam przez przypadek lub „bo tak wypada.”

Ciekawostką może być to, że choć górę Uluru można obejść dookoła (ok 8 km wyczerpującego marszu) to tradycyjni gospodarze tych ziem zezwalają na fotografowanie jedynie jej części w dbałości o zachowanie w tajemnicy zbocza o szczególnie magicznym znaczeniu.

Fotografując oblicze tej świętej góry niejako łączysz się z nią samą i mitologią, która ją spowija. Jej pierwotne ciepło przyciąga jak światło w ciemności. Wyczuwasz jej drganie i odwieczny milczący spokój, jej wielką niewzruszoną siłę. Masz wrażenie, że kiedyś już tu byłeś, że jesteś jej częścią, a może nawet potomstwem…?

Przez czysty zbieg okoliczności miałem szczęście zwiedzać to miejsce wraz z żoną w blasku zachodzącego słońca w towarzystwie prywatnego przewodnika z firmy SEIT Outback Australia. Otaczające nas barwy; od ciepłej ceglanej, przez intensywny pomarańcz, aż po głęboką czerwień i purpurę oraz długie, wysmukłe i kontrastowe cienie sprawiały, że każdy kadr był osobnym przeżyciem wchłanianym tak intensywnie jak doznaje tego koneser rozkoszując się najzacniejszym z trunków.

Mam wrażenie, że prawie nie uprawiasz fotografii portretowej; czy uważasz ją za mniej ważną dziedzinę fotografii, czy też nie „czujesz” tego gatunku?

To niezwykle trafne spostrzeżenie… Też się nad tym zastanawiałem.

Dobry portret to obraz duszy… to igranie z prywatnością i wyższy stopień wtajemniczania. Do tego trzeba być naprawdę doświadczonym i zuchwałym artystą. Myślę, że jeszcze nie jestem jeszcze na to gotowy. Poza tym, jak wiesz, od niedawna przyszło mi żyć w centrum przeludnionego Londynu, a w mojej pracy zawodowej mam do czynienia z dużą grupą ludzi… Kiedy chwytam za aparat to raczej po to, żeby od tego wszystkiego uciec i przenieść się w inny świat. Czasem, gdy podróżuję metrem dociera do mnie fascynacja twarzą ludzką i wiem, że kiedyś to nadejdzie, ale na razie jeszcze tego nie czuję.

Czuję w Twoich zdjęciach ogromną miłość do, i tęsknotę za Australią; skąd to specjalne miejsce tego kontynentu w Twoim sercu?

To bardzo intymne pytanie… zanim wyjechałem do Australii tak naprawdę bardzo mało o niej wiedziałem. Nigdy nie zapomnę, gdy leciałem tam po raz pierwszy i obudziłem w samolocie na wysokości 10 km wyjrzałem przez okno. Moim oczom ukazał się bezkresny czerwony ląd … jak inna planeta, zryta korytami sezonowych rzek skorupa … pusta, groźna i potężna, a z drugiej strony ciepła i przyjazna … leciałem tak wpatrzony w nią przez parę godzin. Nigdy nie zapomnę tego wrażenia… można powiedzieć, że to miłość od pierwszego spojrzenia.

Zapach eukaliptusów i oceanu, gorący wiatr i ziemia, palące słońce pustyni… Australia to miejsce pierwotnej siły, która przyciąga jak magnes i rozbudza zmysły.

Tego nie da się opisać … i nie da się nie kochać… to trzeba fotografować 🙂

Czym jest fotografia w Twoim życiu?

Fotografia to dla mnie świat równoległy, druga tożsamość duchowa. To wolność i wyzwanie, to możliwość chwytania, przeżywania, kreowania i wyrażania emocji. To także możliwość dzielenia się światem takim jak ja go widzę. Każde zdjęcie to intymny akt kreacji, to doświadczenie, to pokarm dla duszy … Fotografia jest dla mnie także uzależniającą formą medytacji… Myślę, że gdybym nie fotografował to bym malował … to bardzo zbliżone dziedziny sztuki.

Microgalaxy

W Twoich zdjęciach widać ogromną wrażliwość a w dołączanych przez Ciebie komentarzach i tytułach również duży ładunek intelektualny świadczący o wszechstronnej wiedzy i poczuciu symbiozy literatury i sztuki. Czy ta wrażliwość i wszechstronna wiedza to zasługa domu rodzinnego?

To pytanie i jednocześnie komplement, więc postaram się udzielić skromnej i lekko wymijającej odpowiedzi.

Pochodzę z domu czułej na piękno mieszczańskiej inteligencji. Mama fotograf, tata fanatyk dźwięku. Oboje bardzo wrażliwi ludzie o wysokiej kulturze bycia i wyznający wartości, które dziś już niestety zanikają np. uczciwość, rzetelność czy bezinteresowna życzliwość wobec drugiej osoby. Moja babcia z kolei była humanistką i wraz z dziadkiem uwielbiali książki, poezję i prozę. Tak więc już od najmłodszych lat byłem otoczony wszystkimi muzami, a do tego uwielbiałem słuchać bajek i podróżować palcem po globusie lub atlasie. Poza tym od zawsze uwielbiałem rysować i malować … i choć coraz rzadziej ma to miejsce, do dziś wspólne rysowanki z córką sprawiają mi olbrzymią radość. Z kolei moja ciotka kolekcjonowała albumy malarskie. Kiedy rodzice namiętnie rozgrywali partię brydża, ja wpatrywałem się godzinami w dzieła malarstwa z różnych epok słuchając muzyki klasycznej.

Myślę, że to wszystko wywarło na mnie jakiś wpływ.

Co do zdjęć to wydaje mi się, że oprócz cech wrodzonych takich jak zmysł obserwacji, wrażliwość i umiejętność spostrzegania cieni, kształtów, barw, a nawet całych kompozycji rozwija się stopniowo w miarę przeżywania.

Patrząc na dany kadr zazwyczaj już wiem jaki tytuł chciałbym mu nadać albo przychodzi mi do głowy jakieś skojarzenie … niekoniecznie bezpośrednio związane z fotografowanym obiektem.

Wychodzę z założenia, że sztuka powinna wywoływać skojarzenia, budzić emocje … powodować, że coś przeżywamy.

Nieszczęście i dramat dzisiejszych czasów i mediów społecznościach sprawia ze choć łatwo jest dotrzeć do stosunkowo dużej grupy odbiorców to sztuka żyje ułamki sekund i wbita jest w zgiełk innych kolorowych i wątpliwych poznawczo treści.

Dlatego mimo tego, że mam nieprzerwaną potrzebę tworzenia i dzielenia się moją sztuką z innymi to ostatnio znacznie rzadziej publikuję swoje zdjęcia, wręcz są pewne plenery którymi do tej pory w ogóle się nie dzieliłem … i choć to bardzo przyjemne to nie robię zdjęć dla samych „lajków” znacznie bardziej zależy mi na komentarzach… wtedy widzę, że warto dzielić się moim światem, a moja perspektywa ma jakiś odbiór i wywiera wpływ ma innych.

Jakie są Twoje plany fotograficzne na najbliższą przyszłość?

Co prawda przeprowadziliśmy się z Sydney do Londynu już 5 miesięcy temu to jakoś tak się tak złożyło, że de facto zaliczyliśmy dwa „zimowe” sezony ciurkiem wiec okazji do spektakularnego focenia na wyspach było do tej pory niewiele (póki co troszkę Londynu, Stonehedge i Kornwalia). Tak więc eksploracja wysp przyjdzie już niebawem gdy nastanie wiosna, bo Wielka Brytania ma wiele do zaoferowania np. Cotswolds, Kraina Jezior, Siedem Sióstr, nie wspominając już o sąsiadującej Irlandii czy Szkocji, które są bardzo bliskie mojemu sercu.

Pozostając w klimacie północy bardzo mi się marzą Wyspy Owcze, Islandia i Grenlandia ale póki nie jestem sponsorowany przez National Geographic czy Discovery Channel wszystkiego na raz się nie da pogodzić rodzinnie, zawodowo i finansowo („born to shoot, forced to work” „urodzony, by focić, a zmuszony do pracy zarobkowej”)… Poza tym, myślę, że pięknem należy się napawać, rozkoszować dostojnie i niespiesznie, inaczej frajda i przeżycia są słabsze … to jest tak jak z jedzeniem słodyczy; zjesz za szybko lub za dużo na raz to nawet nie poczujesz albo zrobi Ci się za słodko.

Moim największym marzeniem jest obecnie wyjazd do Afryki oraz powrót do Australii i Nowej Zelandii.

Jeśli chodzi zaś o rozwój warsztatu to oprócz ciągłego doskonalenia dodatkowo bardzo bym chciał dozbroić się w dobrego drona do fotografii z powietrza oraz szukacz gwiazd do fotografii obiektów głębokiego nieba, a w jakiejś perspektywie czasu jak mnie będzie stać to może nawet wymiana mojego korpusu Canon a na bardziej profesjonalny, nowszy model.

Do fotografii obiektów głębokiego nieba dodatkowo potrzebne jest czyste i bezchmurne niebo, a o to w Europie niestety bardzo trudno… tak więc wyzwanie jest podwójne. Poza tym moim życiowym wyzwaniem pozostaje fotografia oceanu, fal i surferów bo kocham ocean i to mnie bardzo pociąga.

Niezależnie od tego, jak życie potoczy się dalej, zawsze będę miał plany na kilka sezonów do przodu, bo to czysta przyjemność i frajda, a ich realizacja jest cudowną przygodą i doświadczeniem estetyczno-duchowym.

Tak na koniec, ode mnie … udział w tym wywiadzie to niezwykle ciekawe doświadczenie. Zapewne to kwestia głęboko przemyślanych pytań profilowanych specjalnie pod moim kontem. To naprawdę miłe, bardzo dziękuję za propozycję wywiadu i wszystkie pytania.

Adamie, to ja Ci dziękuję za włożenie tak wielkiego wysiłku w poprowadzenie nas poprzez swoje uniwersum. Na moje szczęście trafiłem na fotografa z ogromną dozą autorefleksji, a to rzadkość, bo nie zawsze twórcy potrafią o swojej twórczości tak dogłębnie myśleć i opowiadać. Dostałem – a wraz ze mną czytelnicy – więcej niż się spodziewałem a w tym przypadku oznacza to, że widzimy nie tylko obrazy ale też złożonego, myślącego i wrażliwego człowieka, który za nimi stoi.

Selfie_jarek_brzezinski

Jarosław Brzeziński

Jarosław Brzeziński, ur. 1962 r., fotograf, malarz i tłumacz z tytułem magistra filologii angielskiej.
Blog pod adresem: https://towarzystwonieustraszonychsoczewek.blogspot.com/
W roku 2005 opublikował książkę “Canon EOS System”.
W latach 1998- 2009 odpowiedzialny w UKIE za tłumaczenia wszystkich dokumentów związanych z akcesją oraz członkostwem Polski w UE.
W latach 1996- 2011 redaktor i autor setek artykułów na temat sprzętu fotograficznego i fotografii dla czołowych miesięczników branżowych.
W latach 1987-1998 pracował jako nauczyciel angielskiego.
W latach 1994-1996 pracował jako freelancing copywriter dla Ogilvy & Mather.
Od 12 lat jest głównym ekspertem ds. tłumaczeń w Centrum Europejskim Natolin.
Od 25 lat pracuje jako zawodowy fotograf ślubny, reklamowy, reklamowy, eventowy, przemysłowy, korporacyjny oraz portrecista, zarówno w studio jak i w terenie.
Od 30 lat pracuje jako tłumacz polsko-angielski oraz angielsko-polski dla czołowych firm i organizacji.

Jarosław Brzeziński
Jarosław Brzeziński

Jarosław Brzeziński, ur. 1962 r., fotograf, malarz i tłumacz z tytułem magistra filologii angielskiej.
Blog pod adresem: https://towarzystwonieustraszonychsoczewek.blogspot.com/
W roku 2005 opublikował książkę “Canon EOS System”.
W latach 1998- 2009 odpowiedzialny w UKIE za tłumaczenia wszystkich dokumentów związanych z akcesją oraz członkostwem Polski w UE.
W latach 1996- 2011 redaktor i autor setek artykułów na temat sprzętu fotograficznego i fotografii dla czołowych miesięczników branżowych.
W latach 1987-1998 pracował jako nauczyciel angielskiego.
W latach 1994-1996 pracował jako freelancing copywriter dla Ogilvy & Mather.
Od 12 lat jest głównym ekspertem ds. tłumaczeń w Centrum Europejskim Natolin.
Od 25 lat pracuje jako zawodowy fotograf ślubny, reklamowy, reklamowy, eventowy, przemysłowy, korporacyjny oraz portrecista, zarówno w studio jak i w terenie.
Od 30 lat pracuje jako tłumacz polsko-angielski oraz angielsko-polski dla czołowych firm i organizacji.

Artykuły: 2090

Jeden komentarz

  1. Przeczytałam pański wywiad z panem Adamem i przyznam ze jestem pod wrażeniem.Świetnie przeprowadzona rozmowa i bardzo szczere płynące z serca odpowiedzi.Brawo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *