Nikon Z fc: za wcześnie i za późno oraz za dużo i za mało

W tym felietonie spisuję swoje pierwsze wrażenia po premierze nowego bezlusterkowca Nikona jako wieloletni użytkownik i fan marki. Muszę podkreślić – fan, ale nie bezkrytyczny, bałwochwalczy wielbiciel. Postaram się ocenić, co Nikon Z fc mówi nam o toku myślenia inżynierów i marketingowców firmy na temat przyszłości systemu Z, a co ważniejsze o braku całościowego myślenia u tychże. Może gdyby Z fc był pełnoklatkowym bezlusterkowcem i poprawiał wszystkie niedociągnięcia Nikona Df firma trafiłaby w dziesiątkę, a tak mamy strzał na krawędzi tarczy. Nikon stworzył aparat, który ma zaspakajać potrzeby rozmaitych użytkowników a wiadomo, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego.
Właśnie w tej próbie utrafienia jednocześnie w szereg odmiennych gustów upatruję przyczyn, dla których Z fc jest moim zdaniem wtopą: z jednej strony aparat ma zaspakajać snobistyczną potrzebę posiadania sprzętu o wyglądzie vintage, a z drugiej ma być narzędziem vlogerów, po drodze będąc jeszcze zwykłym aparatem spacerowym. Tak się po prostu nie da. Nikon Z fc przypomniał mi aparat Minox Digital Classic Camera Leica M3, czyli maleńką cyfrową replikę dalmierzowego aparatu Leica M3, gdzie stylistyka przeważa nad użytecznością, a pozorne podobieństwa tym bardziej podkreślają różnice czyniąc z aparatu bardziej obiekt dla kolekcjonerów niż fotografów. Tak cenne w dzisiejszych czasach zasoby Nikona poszły chyba nie tam gdzie powinny, zważywszy na to, gdzie są prawdziwe luki w systemie Z. A jest ich sporo. Aparat w stylu retro mógłby się w nim pojawić, ale chyba jeszcze nie na tym etapie.
Nikon podjął już jedną próbę stworzenia cyfrowego aparatu retro w formie lustrzanki Df. Df był generalnie rzecz biorąc rynkową klapą, bo Nikon poczynił w nim wiele oszczędności jednocześnie każąc sobie słono płacić za samą stylistykę. Wsadził znakomitą matrycę z profesjonalnego D4 i mierny autofokus z D600, ukrył pojedyncze gniazdo karty pamięci SD i akumulator pod jedną, często wypadającą marną klapką. I można tak w nieskończoność. Df miał jednak sporo uroku, oraz sztuczek, których brak w jakiejkolwiek innej cyfrowej lustrzance, jak choćby odchylana dźwigienka sprzęgająca Ai, a zdjęcia z niego są znakomite. Tymczasem Nikon Z fc to po prostu ubrany w szaty retro Z50 z obracanym ekranem. Przynajmniej cena pozostała prawie na tym samym poziomie,
Nowe szaty mogą nie wystarczyć, by zrobić to, co powinno być obecnie priorytetem dla Nikona: przyciągnąć więcej użytkowników do systemu Z – zarówno użytkowników innych systemów, osoby używające obecnie do fotografowania wyłącznie smartfonów, ale także obecnych użytkowników lustrzanek cyfrowych Nikona, aby uniknąć ich przejścia na system jednego z rywali marki. Jak na spadkobiercę Nikon Df, Z fc pojawia się za późno a jak na ukoronowanie systemu Z – za wcześnie. Jak na spadkobiercę Nikonów FM/FE Z fc oferuje zbyt wiele, a jednocześnie za mało (mam głównie na myśli za małą matrycę). To aparat niepewny swojej tożsamości, co podsuwa mi podejrzenie, że Nikon jako marka nieco utracił poczucie tego czym jest.
Bo ubieranie istniejących aparatowych „bebechów” w nowo wystylizowane szaty może odbić się czkawką, o czym boleśnie przekonał się Hasselblad na początku drugiej dekady XXI wieku. Szwedzka firma o wspaniałych tradycjach nie miała wyraźnie pomysłu na własną przyszłość i zaczęła rebrandować cudze aparaty (Sony) dodając na korpusach fikuśne skórzane elementy i sprzedając je za wielokrotnie wyższą cenę od pierwowzorów. I tak na rynku pozornie znikąd – bo Hasselblad nie robił wcześniej niczego podobnego – pojawił się Hasselblad Lunar (w rzeczywistości Sony NEX-7 ze skórzanym uchwytem), Hasselblad Stellar (Sony RX100 w skórzanej okrywie) czy Hasselblad HV (Sony A99). Wkład Hasselblada w te aparaty polegał na inwestycji w kaletnictwo oraz rozdmuchanie cen do absurdalnych poziomów. Kupujący w ogromnej wiekszości pokazali firmie co o tym myślą nie wyciągając swoich portfeli by rzucić się na zakup tych pomysłów Hasselblada na łatwy zarobek i przetrwanie kryzysu tożsamości. Dopiero ostatnio nowe bezlusterkowce i obiektywy serii X przywróciły nieco wiarę w to, że Hasselblad wróci na właściwe tory kierując zasoby tam, gdzie powinien i odzyskując poczucie własnej tożsamości.
Ale wróćmy do bohatera – albo antybohatera – tego wpisu, czyli Nikona Z fc. Lubię system Nikon Z i sam go używam. Jak na wejście na rynek bezlusterkowców (nie liczę falstartu w postaci systemu Nikon 1) korpusy Z6 i Z7 były solidne a wypuszczone obiektywy generalnie świetne optycznie. Ale z czasem wszystko zwolniło – Z6 II i Z7 II to ledwie nieco zmodernizowane wersje znanych aparatów, a w optyce pełnoklatkowej do nich widać wyraźnie luki, jak choćby brak jakiejkolwiek natywnej optyki o ogniskowej powyżej 200 mm, czy superjasnych stałek szerokokątnych lub portretowych, podczas gdy wypuszczono aż trzy obiektywy o ogniskowej 50 mm. Dla amatorów Nikon miał tylko Z50 z niepełnoklatkową matrycą a wybór optyki DX w mocowaniu Z to żart.
Wypuszczenie Z fc zamiast modelu półzawodowego albo zupełnie amatorskiego i taniego dla formatu DX to trochę jak zrobienie trzeciej pełnoklatkowej „pięćdziesiątki’ zamiast „trzysetki-dwa-osiem” czy „dwudziestki-czwórki-jeden-cztery”. Z50 to – mimo matrycy podobnej do tej w lustrzankach D500 i D7500 – odpowiednik lustrzanek serii D5xxx a Zfc przy całej odmienności stylistycznej należy do tej samej klasy. Użytkownicy niepełnoklatkowych lustrzanek Nikona mają bardzo ograniczoną zachętę do przejścia na bezlusterkowce firmy, bo nie znajdą tam ani odpowiednika serii D3xxx (która zawsze odpowiadała za największą sprzedaż spośród aparatów Nikona) z jednej strony, ani serii D7xxx czy modelu D500 z drugiej. Imitacja skóry na korpusie Z fc i sterowanie pokrętłami tego nie zmienią.
Nikon Z fc wygląda jak wybryk wyobraźni zespołu Nikona nie za bardzo mającego pomysł na to co zrobić dalej z serią Z i któremu brakuje jakiegoś spójnego podejścia do przyszłości systemu. Stworzenie jednego obiektywu o stylistyce pasującej do Z fc, czyli NIKKOR Z 28mm F2.8 (SE), pogłębia jeszcze wrażenie chaosu w polityce firmy. Wypuszczenie specjalnej edycji przed standardową wersją już samo w sobie jest dziwaczne (dla przypomnienia do Nikona Df zrobiono kosmetycznie pasującą wersję znajdującego się na rynku od lat obiektywu AF-S Nikkor 50mm F1.8G) a na dodatek jest to optyka pełnoklatkowa, a nie stałka formatu DX, bo ta przy podobnych gabarytach mogłaby być jaśniejsza. Obiektyw dający ekwiwalent pola widzenia obiektywu o ogniskowej 42mm przy jasności F2.8 to mało atrakcyjna propozycja.
Co innego gdyby nowy aparat retro Nikony był pełnoklatkowy – wtedy sens miałoby łączenie go ze starymi manualnymi stałkami, szczególnie Ai i AiS, które pasowałyby stylistycznie i miałyby odpowiednie gabaryty i zachowane oryginalne pola widzenia. I do stylu retro aparatu pasowałyby pierścienie przysłon tamtych obiektywów. A tak mamy do czynienia z dziwolągiem: co z tego, że czas otwarcia, ekwiwalent czułości ISO czy kompensację ekspozycji widać na pokrętłach skoro przysłona jest pokazywana na maleńkim wyświetlaczu. Gdybyż Nikon zrobił chociaż serię limitowaną obiektywów do systemu Z z pierścieniami przysłon (firmy Fujifilm i Sony takowe robią).
Rynek się kurczy, konkurencja się zaostrza i Nikon powinien z większą uwagą skupić się na produktach, które wprowadza na rynek. Limitowane edycje są w porządku, ale nie powinny zastąpić prac nad naprawdę nowymi konstrukcjami, a przecież jedynym nowym bezlusterkowcem jest będący w fazie prac badawczo rozwojowych zawodowy Z9. Nikonowi bardziej przydałby się jakiś Z30 czy Z70 niż przedłużanie żywota podzespołów z Z50 poprzez ubranie ich w staromodne szaty. Albo obiecywane nowe obiektywy zarówno dla formatu FX jak i DX, których brak jest coraz bardziej odczuwalny w systemie Z. Nikon musi dać osobom korzystającym obecnie z amatorskich lustrzanek formatu DX przekonujące argumenty i atrakcyjne możliwości jeśli chce aby przeszły na niepełnoklatkowe bezlusterkowce z logo Nikona zamiast oprzeć swoją fotografię całkowicie na smartfonach, które są coraz lepsze jako narzędzia do robienia zdjęć i filmowania. Od marca tego roku, gdy Nikon zapowiedział wprowadzenie na rynek 12 obiektyw w ciągu najbliższego roku, żaden tak naprawdę nie znalazł się jeszcze w sprzedaży a 105mm F2.8 macro złapał opóźnienie.
System Z jest fajny ale dziurawy jak sito i obawiam się, że Nikon zamiast ulokować czas i zasoby w rozwój naprawdę potrzebnych produktów dla przyciągnięcia użytkowników zmarnotrawi je na zabawę w strojenie starych produktów w nowe piórka. Tym samym zatrzyma się w miejscu zamiast nadążać za błyskawicznie zmieniającym się światem. Uważam, że tę rundę walki o rynek Nikon oddał walkowerem.
Jarosław Brzeziński
Jarosław Brzeziński, ur. 1962 r., fotograf, malarz i tłumacz z tytułem magistra filologii angielskiej.
Blog pod adresem: https://towarzystwonieustraszonychsoczewek.blogspot.com/
W roku 2005 opublikował książkę “Canon EOS System”.
W latach 1998- 2009 odpowiedzialny w UKIE za tłumaczenia wszystkich dokumentów związanych z akcesją oraz członkostwem Polski w UE.
W latach 1996- 2011 redaktor i autor setek artykułów na temat sprzętu fotograficznego i fotografii dla czołowych miesięczników branżowych.
W latach 1987-1998 pracował jako nauczyciel angielskiego.
W latach 1994-1996 pracował jako freelancing copywriter dla Ogilvy & Mather.
Od 12 lat jest głównym ekspertem ds. tłumaczeń w Centrum Europejskim Natolin.
Od 25 lat pracuje jako zawodowy fotograf ślubny, reklamowy, reklamowy, eventowy, przemysłowy, korporacyjny oraz portrecista, zarówno w studio jak i w terenie.
Od 30 lat pracuje jako tłumacz polsko-angielski oraz angielsko-polski dla czołowych firm i organizacji.