Spotkanie z „rzadkościami” – fotowyprawa. Część druga – Canon 600mm F4 L IS USM II
Po zdecydowanie ciężkiej nocy (koszmarnie wiało, spanie w samochodzie również nie należy do najwygodniejszych sposobów spędzania czasu), skoro świt, udaliśmy się na kolejną zasiadkę. Niewyspani, ale pełni nadziei ruszyliśmy w miejsce, gdzie zeszłego dnia spotkała nas tak miła niespodzianka. Tym razem usadowiliśmy się w nieco innym miejscu. Bliżej cypla, na którym poprzedniego dnia obserwowaliśmy stadko kulików wielkich. Pomysł okazał się jednak niewypałem. Wiało bardzo mocno, a ptaków było stosunkowo mało. Tak naprawdę tego poranka nie powstało żadne zdjęcie nadające się do publikacji. Zmarznięci i przemoczeni, wróciliśmy do auta. Poważnie się zastanawialiśmy czy nie wrócić do domu. Jednak Bogdan słusznie zauważył, że skoro już przejechaliśmy taki kawał drogi, to może warto zostać chociaż do wieczora. Zgodziłem się. Zwłaszcza, że pogoda nieco się polepszyła. Mimo wszystko byliśmy wciąż naładowani energią po biegusie arktycznym i zaczęliśmy omawiać strategię na wieczór…
Zabraliśmy się za ten temat w naszym stylu. Czyli nie chcieliśmy nic zostawić przypadkowi. Już o piętnastej powróciliśmy na błotko, żeby dać ptakom jak najwięcej czasu na „przyzwyczajenie się do nas”. Jedyne w czym nie byliśmy zgodni, to miejsce gdzie powinniśmy „ustawić zasiadkę”. Ja optowałem za cyplem po lewej stronie, a więc tam gdzie byliśmy rano, zaś Bogdan sugerował wybór jednego ze skrajnych cyplów po stronie przeciwnej. Postanowiłem, że zdam się na głos przyjaciela. Poszliśmy w wyznaczone przez niego miejsce. Czym prędzej rozłożyliśmy swoje klamoty. Bardzo dokładnie owinęliśmy się siatką maskującą. I jak zwykle, pozostało tylko czekać. Tym razem ptaki pojawiły się dużo później niż poprzedniego dnia. Jednak ich skład gatunkowy był nader interesujący. Oprócz wszędobylskich sieweczek i biegusów zmiennych, swoją obecnością zaszczyciły nas również siewnice. Wspaniale było obserwować i fotografować te ptaki na śródlądziu. Wcześniej mieliśmy taką okazję tylko na wybrzeżu. Ptaki dopisywały, muszę przyznać. Jednak po kulikach ślad jakby zaginął. Ich przenikliwego głosu nie było słychać nawet z oddali.
Mijały minuty, dzień chylił się ku końcowi. Powoli dochodziło do mnie, że kulików chyba już nie uda się sfotografować. A przynajmniej nie tutaj i nie dziś. Jednak z samego wyjazdu byłem niezwykle zadowolony. Poznałem wspaniałą koleżankę po fachu, sfotografowałem bardzo rzadkiego ptaka, spędziłem udany czas z moim przyjacielem. Czyli wszystko to, co lubię… Gdy jednak robiłem ten nieco dziwny „rachunek sumienia”, leżąc w błocie, pod siatką, pośrodku niczego i zastanawiałem się nad sensem istnienia, nagle Bogdan gwałtownie wyrwał mnie z letargu
– Nawet nie drgnij, nie ruszaj się, nie oddychaj! – tyle usłyszałem. I następne kilkanaście sekund spędziłem dokładnie w takiej pozycji, w jakiej doszły mnie te słowa – rzeczywiście również nie oddychając. Niezwłocznie okazało się, że były to jedne z najbardziej niesamowitych kilkunastu sekund w moim życiu. Kolejne odsłony rozegrały się bardzo szybko i dynamicznie. Jednak dla mnie trwały całą wieczność. Niemal natychmiast po wybrzmieniu słów Bogdana, poruszając nieomal samymi tylko gałkami ocznymi skoncentrowałem się na obserwacji kolejnych wydarzeń. I po dosłownie sekundzie, niczym eskadra myśliwców, spore stado kulików wielkich przeleciało tuż nad naszymi głowami. Były tak nisko, że furkot ich skrzydeł i ruch powietrza można było nie tylko usłyszeć wyraźnie, ale i odczuć wręcz fizycznie, na własnej skórze. Po kolejnych paru sekundach, ptaki z gracją wylądowały jakieś piętnaście metrów od nas, a wszystko to przy akompaniamencie niesamowitych dźwięków. Patrzyliśmy tylko z Bogdanem na siebie, nie bardzo wiedząc co mamy robić. Za nic w świecie nie chcieliśmy przestraszyć ptaków. Serce mi łomotało. Najostrożniej jak tylko potrafiliśmy, sięgnęliśmy po aparaty. Drżącymi rękami, namierzyliśmy nasze cele. I tu przyszło zdziwienie. Akurat tego dnia do swojej EF 600/4 L IS USM II miałem podpięty telekonwerter 2.0. Co, jak łatwo policzyć, dawało ogniskową 1200 mm. Ale w efekcie kuliki po prostu nie mieściły mi się w kadrze! Postanowiłem wytrzymać ciśnienie i jednak nie ściągać telekonwertera. Najdrobniejszy ruch mógłby bowiem spłoszyć ptaki. Na szczęście kuliki nieco się rozproszyły i nieznacznie oddaliły. Odetchnąłem z ulgą. Teraz idealnie mieściły mi się w kadrze. Kąpały się, przekrzykiwały i żerowały. To był niesamowity widok. A my powoli zapełnialiśmy karty…
Kuliki wielkie, zostały z nami aż do wieczora. A my nie chcieliśmy wychodzić spod siatki nawet po zapadnięciu zmroku. One zaś w pewnym momencie po prostu same odleciały, na inną, oddaloną o kilkadziesiąt metrów łachę. Byłem niesamowicie szczęśliwy. Przez te dwa dni tyle się wydarzyło. Nieprawdopodobna doza szczęścia, pięknych chwil i niesamowitego obcowania z naturą. Powrót do domu, mimo olbrzymich korków, okazał się prawdziwą przyjemnością. Na pewno jeszcze tam wrócimy…