W pogoni za puszczykiem uralskim

Była sobie raz sowa. Sowa była zresztą także w poprzednim wpisie. Dzisiejsza opowieść będzie jednak o sowie całkiem wyjątkowej – sowie widmo. O puszczyku uralskim. Ten rzadki gatunek od jakiegoś czasu znajduje się w naszym kraju na krzywej rosnącej. Co znaczy, że według badań jego przedstawicieli jest więcej niż było kilkanaście lat temu. Jednak nie znaczy to wcale, że jest ich dużo. Wręcz przeciwnie. O czym przez długie lata boleśnie się przekonywałem.
Pierwszy raz, zarówno z ptakiem jak i jego naukową nazwą, zetknąłem się jako młody chłopak. Nieoceniony ojciec, aby zaszczepić we mnie pasję do przyrody, co jakiś czas podsuwał mi pod nos różnej maści poradniki przyrodnicze. Muszę przyznać, że ten ptak zafascynował mnie od razu. Duży i pięknie ubarwiony, a i sama nazwa przywodziła na myśl niedostępne leśne ostępy. Pokochałem go, zanim zobaczyłem. Nic dziwnego, że wiele lat później, gdy moja przygoda z fotografią przyrodniczą rozpoczęła się na poważnie, postanowiłem obrać sobie tego wspaniałego ptaka za cel. W regionie, w którym mieszkam, nie należy on do rzadkości, co napawało mnie optymizmem.
Z początkiem 2018 roku, kiedy liście jeszcze nie pokrywają drzew ruszyłem na penetrację pobliskich lasów. Zadanie szybko okazało się o wiele trudniejsze niż zrazu przypuszczałem. Mimo swoich rozmiarów, ptak ten doskonale wtapia się w otoczenie. Usilnych poszukiwań nie było końca, jednak mimo wielu starań nie udało mi się namierzyć żadnego osobnika. Podobnie wyglądał 2019 rok. Tym razem do pomocy miałem mojego nieocenionego przyjaciela Bogdana Kasperczyka. Jedynie jednak co się zmieniło, to fakt, że kolejnych porażek nie musiałem przyjmować samotnie. Natomiast realny efekt był nadal taki sam. Setki kilometrów przejechanych samochodem, dziesiątki kilometrów przechodzonych po lesie, a ptaka nawet nie udało się nam zaobserwować. Jasne, że o żadnych zdjęciach nie było mowy. W międzyczasie pojawiło się oczywiście pełno innych ciekawych „ptasich” tematów, które staraliśmy się wykorzystać. Czas mijał i powoli zacząłem zapominać o mojej sowie z dziecięcego atlasu.
W końcu przyszedł rok 2020. Rok trudny i inny niż wszystkie. Z wiadomych względów. Pandemia zmieniła wszystko. Mimo utrudnień, staraliśmy się jednak wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Wyszukiwanie ptaków szło nam dobrze. Zdjęcia jeszcze lepiej. Na przełomie kwietnia i maja nasz kraj nawiedziła dawno niespotykana susza. Postanowiliśmy, że musimy trochę pomóc naszym skrzydlatym braciom. Wybudowanie poidełka, w którym stale znajdowałaby się woda to w takiej sytuacji najlepsze rozwiązanie. Ptaki będą miały co pić i gdzie się kąpać. A my, niejako przy „okazji”, możemy im przecież porobić zdjęcia. Po długich i burzliwych naradach, uznaliśmy że poidło powstanie w lesie liściastym, kilkanaście kilometrów od naszego miejsca zamieszkania. Był to las niezwykle suchy, obfitujący jednak w wiele ciekawych gatunków. Do realizacji pomysłu dołączył nasz dobry kolega Mateusz, również fotograf. Mateusz, bardzo dobrze zna te tereny, można powiedzieć, że żaden zakamarek nie jest mu obcy. Podczas jednej z rozmów wspomniał, że w miejscu gdzie chcemy postawić nasze „źródełko”, puszczyk uralski był widywany i to niejednokrotnie. Jak nietrudno się domyślić, serce zabiło mi mocniej. Jednak już po chwili przyszła stopująca refleksja, że i tak się nie może udać. Przecież dla mnie to ptak widmo.
Na początku maja, wspólnymi siłami zbudowaliśmy i zaaranżowaliśmy wspaniałe ptasie kąpielisko. Po skończonej robocie, zostawiliśmy foto pułapkę, aby mieć na bieżąco podgląd jacy skrzydlaci przyjaciele skuszą się na naszą „miejscówkę”. Jakież było moje zdziwienie, gdy już następnego dnia nagrał się nieoczekiwany gość. Oprócz rudzików, kapturek i kosów, które typowaliśmy do zajęcia kąpieliska w pierwszej kolejności, tego osobnika nie spodziewaliśmy się w żadnym stopniu. I tak, to był właśnie puszczyk uralski. Siedział sobie na brzegu poidła. Nagranie pochodziło z nocy. Bardzo się ucieszyłem, jednak przyjąłem tę wiadomość raczej w charakterze ciekawostki. Pomyślałem po prostu, że tak, potwierdziły się informacje o jego bytowaniu w tym lesie. Obszar ten jest jednak bardzo duży. Uznałem, że poszukiwania nic nie dadzą. Już przecież tyle lat szukałem go bez rezultatu…
Jakby na przekór wszystkiemu, zaraz potem nadeszły deszczowe dni. Idea naszego poidła, poniekąd przestała mieć rację bytu. Temat odszedł w zapomnienie. W połowie maja, ciekawość wzięła jednak górę. Umówiliśmy się z Mateuszem i postanowiliśmy sprawdzić jak po deszczach wyglądają efekty naszej pracy. Gdy dojechaliśmy na miejsce zastaliśmy to ,czego się spodziewaliśmy. Wokół naszego małego zbiorniczka , utworzyły się wielkie kałuże. Las był bardzo wilgotny. Ptaki przynajmniej na jakiś czas nie potrzebują naszej pomocy. Do zachodu słońca pozostawało kilka godzin. Jako, że przejechaliśmy spory kawałek drogi, postanowiliśmy się udać na spacer po okolicznym lesie. W naszym ekwipunku znalazły się aparaty, jednak tylko po to, żebyśmy mieli czyste sumienie. Byliśmy przecież pewni, że na nic się nie przydadzą.
Sam spacer miał charakter typowo rozpoznawczy. Szukaliśmy muchołówek białoszyich i ich potencjalnych stanowisk lęgowych. W lesie panowała jednak wszechogarniająca cisza. Dzień był jak na połowę maja wyjątkowo zimny. Nie miałem specjalnej ochoty na dłuższe chodzenie. Powiedziałem do chłopaków, żebyśmy powoli wracali do auta. Moje słowa spotkały się z aprobatą współtowarzyszy. I tak ze spuszczoną głową, pogrążony w myślach, powoli krocząc po leśnej ścieżce – obrałem azymut na parking.
Są takie chwile w życiu człowieka, kiedy myśli przestają zaprzątać głowę. Włącza się taki specyficzny automatyzm. I tak było w tym przypadku. Nie myślałem o niczym, po prostu szedłem. W tym dziwnym stanie ducha, coś mnie jednak tknęło, żeby ten ostatni raz spojrzeć na las. Podniosłem głowę, popatrzyłem w lewo i stanąłem jak zamurowany. Jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie, na gałęzi siedział duży ptak. Wiedziałem od razu jaki. Nie potrzebowałem lornetki. Takie rzeczy czasem się po prostu wie. Ruchem ręki delikatnie zatrzymałem współtowarzyszy. Pokazałem tylko palcem na odległe rozgałęzienie. Bardzo powoli, najciszej jak się tylko da zaczęliśmy wyjmować aparaty z plecaków. Puszczyk, nic nie robił sobie z naszej obecności. Szybko też okazało się jasne, dlaczego. Gdy bowiem spojrzałem przez wizjer, zobaczyłem, że po prostu śpi! Krok po kroku, bezszelestnie zbliżaliśmy się do sowy. niejako upodabniając się do niej. Gdy zaczęliśmy robić zdjęcia, puszczyk leniwie otworzył oczy. Dał się nam podejść jeszcze na kilka metrów, po czym bezszelestnie i majestatycznie odfrunął w gęstwinę majowego lasu.
Przyznam szczerze, że musiało upłynąć kilka dobrych minut, zanim mój organizm wrócił do „normalności”. Do końca nie wierzyłem w to co się stało. Dobrze, że są aparaty i karty pamięci, bo do tej pory zastanawiałbym się czy to spotkanie tak naprawdę miało miejsce. Wróciliśmy do auta. Niemal w milczeniu pokonując drogę do domu, zastanawiałem się jaki los bywa przewrotny. Cały czas uśmiechałem się pod nosem. Wiele ptaków miałem przed obiektywem. Jednak ptaka widmo – pierwszy raz.



Maksymilian Dobroczyński
Urodziłem się w 1991 roku w Krakowie. Od ponad trzech lat mieszkam w pobliskich Myślenicach. Z zawodu jestem kucharzem i w tym zawodzie aktywnie pracuję. Fotografią przyrodniczą zajmuję się od 2016 roku. W 2019 roku przeszedłem do drugiej rundy ogólnoświatowego konkursu „35 awards”. W 2020 roku moje zdjęcie „Maluszek z pierwotnej puszczy” zdobyło I miejsce w ogólnopolskim konkursie fotograficznym „Przyroda ojczysta”. Od 2019 roku zdjęcia mojego autorstwa zdobią nowopowstałe mieszkania na Cedrowej w Gdańsku. Moją specjalnością jest fotografowanie ptaków.