Czy w 2025 roku można jeszcze nawrócić się na lustrzankę i to taką 10-letnią? – Leica S Typ 007

To zdecydowanie będzie wpis syna marnotrawnego, bo chociaż dziś wszystkie wiodące marki odeszły od produkcji aparatów lustrzankowych to ja za sprawą aparatu Leica S Typ 007 na nowo zakochałem się w możliwościach jakie daje patrzenie na świat przez wizjer optyczny i jakie przyjemności z fotografowania może dać wybitna lustrzanka, a tę z pewnością do takowych można zaliczyć w końcu, gdy w 2015 roku pojawiła się na rynku kosztowała nie bagatela 25 tysięcy amerykańskich dolarów, a po przeliczeniu kursów z tamtego czasu jakieś 94000 złotych!
Nowoczesne bezlusterkowce coraz bardziej mnie nudzą, a ich sposób działania jest maksymalnie przewidywalny i nie daje mi kompletnie przestrzeni na odkrywanie poprzez błąd, przypadek czy coś nieoczekiwanego. Fotografowanie współczesnymi konstrukcjami cyfrowymi sprowadza się dla mnie do patrzenia na zminiaturyzowany cyfrowy ekran i wciskanie przycisku migawki po którego następuje rejestracja rzeczywistości w tempie 120 klatek na sekundę i koniec.

Przestało mieć dla mnie znaczenie pojęcie bressonowskiego decydującego momentu, kiedy w ułamku sekund rejestrować mogłem niezliczoną ilość kadrów i później wybrać ten, który coś tam do mnie niby-mówi, niby-przemawia, niby-rezonuje. Od dawna do realizacji swoich prywatnych przedsięwzięć korzystam ze sprzętów topornych i takich przy pracy, z którymi słowo kontemplacja odpowiada doskonale temu w jaki sposób nimi się fotografuje.
Na początku mojego procesu „cyfrowego uwsteczniania” wystarczyło mi jedynie manualne ostrzenie jako namiastka analogowości, ale wraz z postępującym czasem zaczął przeszkadzać mi obrazek w wizjerze. Zastanawiałem się chwilę z czego to może wynikać i po krótkich organoleptycznych testach, zdałem sobie sprawę, że gubię klatki w związku z występującym w moim aparacie zjawiskiem shutter lag i tak właśnie brutalnie zakończyła się moja przygoda z toksyczną miłością – Hasselbladem X1D II.
Chociaż oczywiście nie jest to przypadłość wszystkich bezlusterkowców i w większości z nich te wady nie występują to zacząłem powoli zwracać się w kierunku źródeł, które mi – analogowemu adeptowi wychowanemu głównie na cyfrze będą chociaż odrobinę bardziej przypominać lub chociaż dawać namiastkę tej dziecięcej radości i nieprzewidywalności.

Aktualnie lawiruje gdzieś w okolicy zakupu na własność aparatu Leica M11 Monochrom, ale ostatnich kilka dni z aparatem Leica S Typ 007 sprawił, że oczka się zaświeciły, bo chociaż wielu uważa aparaty z linii S za wyjątkowo paskudne (kwestia gustu) to zdecydowanie nie można zarzucić im braku jakości w kwestii oferowanego obrazka, choć jak zwykle są pewne kompromisy, na które trzeba być gotowym i mieć ich świadomość.
Przede wszystkim aparat Leica S Typ 007 to kawał potężnego kloca, a przy tym najbardziej pancerne cyfrowe body jakie miałem okazję kiedykolwiek trzymać w rękach, a tych przewinęło się w ciągu mojego czasu w InterFoto.eu całkiem sporo. Jakość wykonania stoi tutaj na arcymistrzowskim poziomie i choć ekran LCD w tym aparacie nie zestarzał się najlepiej to jako szybki podgląd nadal w zupełności daje radę. Leica S Typ 007 to sprzęt, którym można zarówno zrobić fenomenalne zdjęcie jak i obronić się przed nacierającym dzikim psem pod warunkiem, że odpowiednio wymierzymy cios. Jednym słowem czołg.

Dlaczego jednak zainteresowałem się konstrukcją, która swoje lata już ma, a na rynku pojawiło się dużo znacznie bardziej przystępnych zarówno cenowo jak i pod względem użytkowym sprzętów? Sprawa jest banalnie prosta i jak zwykle chodzi w niej o to samo, czyli o jakość oferowanego obrazu, o wrażenia z fotografowania i o coś wyjątkowo istotnego, a mianowicie o format w jakim aparat Leica S Typ 007 umożliwia nam fotografowanie.

We wnętrzu tego pancernika kryje się matryca Leica ProFormat CMOS o rozdzielczości 37.5 Mpix i formacie 3:2 w związku z czym aparat ten (w zasadzie cała seria) jako jedyny na rynku oferuję nam średnio-formatową cyfrową matrycę o proporcjach małego obrazka! Jak możemy zauważyć nie jest to niestety legendarne, ubóstwiane opatrzone ryzykiem rdzewienia kodak’owskie CCD, ale nadal jest to cudo o wymiarach 45mm x 30 mm, które w kwestii plastyki rozwala głowę.

Mówiąc o plastyce nie można nie wspomnieć o szklarni jaką mamy do dyspozycji w przypadku tego systemu, a ta jest całkiem przyjazna cenowo, a także istnieje możliwość jej rozszerzenia za pomocą adapterów do różnych perełek od szkieł z mocowaniem Hasselblad H przez te od Contax’a 645 wliczając w to legendarnego Planara 80mm F2. Z tej całej dobroci co prawda miałem okazję używać na tym body tylko standardowego obiektywu Leica 70mm F2.5 Aspherical Summarit-S, ale jeśli jest on reprezentantem pozostałych szkieł to muszę przyznać, że jest naprawdę godnie!
W kwestii pracy autofocusa to powiem szczerze, że od zawsze wolałem ostrzenie manualne, ale tutaj tylko w celach testowych podczas krótkiej sesji portretowej pobawiłem się automatycznym ustawianiem ostrości i za każdym razem byłem zadowolony, bo ta trafiała w punkt. Należy pamiętać jednak, że nie jest to konstrukcja broń boże przeznaczona do sportu, a automatyczne ostrzenie w aparacie Leica S2 Typ 007 odbywa się najczęściej za pomocą jednego centralnego punktu i rekompozycji.

To co jednak zapamiętam najmocniej w kwestii pracy aparatem Leica S Typ 007 to wizjer! Ogromny, szklany, czysty, pokrywający 100% kadru przyrząd optyczny, który pozwala mi oglądać fotografowaną scenę, być w niej i za pomocą wartości czasu, ekspozycji i czułości odnieść się do tego co widzę i stworzyć wypadkową tych elementów w postaci kadru, który uwieczniam wciskając spust migawki. Całość wieńczy bajkowy, satysfakcjonujący dźwięk kłapiącego lustra, radość z uchwyconego kadru i poszukiwanie następnych by cały proces mógł powtórzyć się na nowo.
Galeria zdjęć 2000px z aparatu Leica S Typ 007















Pliki 1:1 z aparatu Leica S Typ 007
Reasumując muszę uczciwie przyznać, że fotografowanie aparatem Leica S Typ 007 dało mi największą przyjemność z robienia zdjęć prawdopodobnie od czasów ostatniego wpisu na temat aparatu Leica M11 Monochrom. Może ja po prostu jestem spaczony filozofią marki, a może jestem po prostu ich klientem docelowym dla którego ważna jest nie tylko cel, a także cała droga i chociaż prawdopodobnie linia aparatów S nie będzie kontynuowana to mam nadzieję pewnego dnia powitać na swojej półce reprezentanta tego systemu. Mimo licznych ograniczeń to odnoszę wrażenie, że właśnie ten sprzęt mógłbym uznać za swojego świętego graala w świecie cyfrowych lustrzanek.