Niby Ignacy50, a jednak wszystko zawsze na 100% – wywiad z Ignacym Cembrzyńskim – Wojnowski Festiwal Fotografii
Zapadło mi w pamięci jak nazwał siebie „dobrym duchem” Wojnowskiego Festiwalu Fotografii i od tamtej pory nie mogę wyrzucić tego określenia z głowy, bo do Ignacego Cembrzyńskiego to określenie pasuje jak ulał. Gdyby nie on to festiwalowe wydruki z pewnością wyglądałyby zupełnie inaczej, a nie każdy zdaje sobie sprawę z ogromu niewidocznej pracy i serca jakie wkłada on w Wojnowski Festiwal Fotografii. W tym roku poza techniczną stroną Festiwalu przygotował, także zestaw zdjęć, który co prawda miałem okazję już wcześniej w części poznać, ale na wojnowskim płocie wszystko wygląda inaczej. Zapraszamy do wywiadu z Ignacym50.
Długo fotografujesz?
Po powrocie 15 lat. Wróciłem po blisko 20 letniej przerwie.
Skąd wzięła się fotografia w Twoim życiu?
Zabrzmi nieco śmiesznie – z harcerstwa. „Wieki temu” znalazłem się na kursie „propagandy” – w sekcji foto. To chyba był koniec podstawówki – i chwyciło. Dwa tygodnie z dobrymi fotoreporterami. Skończyło się na współpracy ze „Światem Młodych” – taką harcerską gazetą. Wcześniej był komunijny prezent – radziecki aparat FED. Możliwe , że także jakieś genetyczne skrzywienie…
Czym jest dla Ciebie fotografia? Po co to robisz?
Wbrew pozorom – nie jest wszystkim. Jest niewykonywanym zawodem; pewnie nieco pasją. Chyba wolałbym pisać, ale nie za bardzo umiem, a przecież generalnie i tu i tu chodzi o opowiadanie historii. W wypadku fotografii krótkich historii.
Kiedy zacząłeś świadomie prowadzić swój „Notatnik fotograficzny” i dlaczego właśnie tak go nazwałeś?
Gdy zostałem przekonany, że mogę Facebook’a nie lubić, ale powinienem tam zaistnieć. To było już jakiś kawał czasu temu. Ponieważ, jak poprzednio wspomniałem, uważam siebie za opowiadacza historii, więc można rzec, że kolejne fotografie to strony notatnika, a że zawsze znajdzie się też kilka słów to „ notatnik” pełną gębą. A może pełnym piórem?
Czy jest jakiś zakres tematów fotograficznych, który najbardziej Cię pociąga i do którego Ci najbliżej?
Pewnie tak, choć staram się nie ograniczać. Bo i po co ? Atrakcyjne dla mnie są przeróżne przejawy widzialnego świata. Ale.. Tak – człowiek. Bo skoro ostatnia wystawa po plenerze z końmi pokazuje więcej zdjęć ludzi to chyba człowiek? Przynajmniej jego ślad. Konie też są ciekawym tematem – trudne to, ale związane z naturą, ze spotkaniami, świtami w górach. Jest też sport – narciarze zimą, nieco żeglarzy latem. Są pomysły, nad którymi pracuję od czasu do czasu. Jeden trwa od 9 lat, a za 3 się zakończy. Wtedy go pokażemy i będzie co oceniać.
Od lat współpracujesz z Wojnowskim Festiwalem Fotografii opowiedz proszę jak zaczęła się ta przygoda i jaka dziś jest Twoja rola w tym przedsięwzięciu?
Zaczęła się od pewnej dozy „pozytywnej zazdrości”, że Przyjaciel tam się znalazł, a właściwie jego zdjęcia. Spowodowało to, że mogłem pokazać swoje zdjęcia, a następnie zadebiutować. Ponieważ nieco wiem o druku, zaproponowałem Organizatorom Wojnowskiego Festiwalu Fotografii pomoc. Następną edycję już drukowałem. Pokazywałem tez ponownie swoje prace. Nieco bolało, że wielu Autorów gratulowało poziomu druku, a nikt nie chwalił mojej ekspozycji. Ale dałem sobie z tym radę. I tak stałem się takim facetem wspomagającym Wojnowski Festiwal Fotografii technicznie. I tak już od czterech lat. A w tym roku też biorę udział jako Autor.
Gdyby ktoś chciał wziąć udział jako twórca w Wojnowskim Festiwalu Fotografii to jak myślisz co musi zrobić, jakie zdjęcia powinien pokazać?
Po pierwsze – szukać informacji kiedy nabór i na jakich warunkach. To profil na Facebook’u. Po drugie – to co ma najlepsze, w co wierzy, że jest warte pokazania. Dwa do trzech zestawów – tak można. Ale niech będzie jeden z pełna wiarą w niego. Oczywiście pewien rodzaj porażki, czyli nie zakwalifikowania się musi być brany pod uwagę. I wtedy trzeba to samo za rok.
Oprócz bycia partnerem festiwalu to w tym roku także jesteś autorem jednej z wystaw. Opowiedz proszę o zestawie zdjęć jaki przygotowałeś na tegoroczny Wojnowski Festiwal Fotografii?
„Krótkie historie o muzyce” – w edycji czarno-białej. To efekt mojej współpracy z muzyczną sceną jaką prowadzi w Bielsku Białej, Szkoła Muzyczna. Od kilku lat fotografuję tam wszystkie koncerty. W luksusowej sytuacji – zazwyczaj jako jedyny fotografujący. Robię zdjęcia i słucham, bywa, że na odwrót. To niezły sposób na spędzanie wieczorów – rozwijam się muzycznie. Fotograficznie oczywiście też. Wzięła się z tego duża wystawa pokazywana w Sali Koncertowej SM, a potem w kilku galeriach. Teraz chyba wciąż można ją zobaczyć w „Akademii Sztuk Podziemnych” na warszawskiej stacji Metra – Wilanowska. W Wojnowie jest kontynuacja, a także nieco cytatów z poprzedniej. Póki mnie będą zapraszać – temat będzie się rozwijał.
Jaką dałbyś radę wszystkim, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z fotografią?
Fotografować, fotografować i raz jeszcze fotografować. A jak się nie ma przy sobie aparatu – to patrzeć wokół, ale tak by nauczyć się dostrzegać. Nawet nie zrobione zdjęcie zostaje. Nie dać się ponieść technologii – na szczęście to wciąż my FOTOGRAFUJEMY – nasze oczy, mózg, refleks. Aparat jest ważny, jasne. Ale to wciąż my. Uczyć się dyscypliny – cyfra nas rozpuszcza, jest wygodna. Może sposobem jest używanie bardzo mało pojemnych kart pamięci. Takich na kilkadziesiąt klatek. A na koniec coś wbrew – używajcie aparatów, nawet najprostszych. Nie telefonów. Zbyt wiele robią za nas. Aparat nie zrobi z nas fotografa, ale zbliży do stawania się nim. I na koniec dwa – rozmawiajcie z ludźmi, w realu. Z rozmów bierze się masa ciekawych znajomości, a te prowadzą do ludzi, miejsc i sytuacji zamienianych na znakomite ujęcia.