Leica M8 w rękach Tommy’ego Blocka – prawie pełnoletnia matryca CCD znowu czaruje
Mniej więcej okolicy połowy września trafił do mnie na testy bardzo ciekawy aparat, gdyż z jednej strony budzący moją ciekawość, a z drugiej pewien zaskakujący dystans. Mowa o wyjątkowym sprzęcie, a mianowicie chodzi o aparat Leica M8. Skąd wziął się owy dystans? Przede wszystkim stąd, że jest to pierwsza cyfrowa Leica z serii M, która swoją premierę miała prawie dokładnie 17 lat temu – 15 września 2006 roku.
Jak powszechnie wiemy lub możemy się dowiedzieć, jeśli jesteśmy ciekawi świata i fotografii to pierwsze matryce na przełomie rewolucji cyfrowej nie grzeszyły ani kolorami, ani rozdzielczością a na pewno też nie oferowały olbrzymich możliwości pracy w trudniejszych warunkach oświetleniowych, dlatego też od początku pracy z aparatem Leica M8 zachowywałem bezpieczny dystans i postanowiłem mu dać trochę przestrzeni, a siebie uzbroić w stoicki spokój i przeogromną cierpliwość. Ku mojemu zdziwieniu matryca CCD o rozdzielczości 10.5 megapikseli nie tylko była świetna jeśli chodzi o kolory, ale zadziwiająco dobrze radziła sobie z ostrym światłem, bądź jego ewidentnym brakiem.
Na co dzień przebywam i pracuję głównie w środowisku plików ze współczesnych matryc CMOS o rozdzielczości od 24, przez 50, aż do abstrakcyjnych 102 milionów pikseli, więc przeskok rozdzielczości zdecydowanie był zauważalny, aczkolwiek w moim odczuciu pozostawiło to miejsce na pewien “smaczek” i wyjątkowość tych zdjęć. Chociaż wszyscy trochę z dystansem podchodzimy do głoszonego przez firmę Polaroid hasła “imperfection beauty” uważam, że w tym przypadku zdecydowanie ograniczenia w postaci niewielkiej rozdzielczości sprawiły, że fotografie, które wykonałem nabrały właśnie tego “smaku”, o którym wspominam.
Aparat miałem przyjemność testować z obiektywem Carl Zeiss Biogon 35mm F2, który w kręgach miłośników aparatów serii M jest utożsamiany z kopią Summicrona 35mm – ja niestety w kwestii tego wyboru nie posiadam wiedzy, lecz dla mnie był to obiektyw zupełnie wystarczający.
Przez pierwszych parę dni Leica M8 służyła mi jako towarzyszka do spacerów po Warszawie i tutaj spełniła swoją rolę jak należy. Gdy było jasno to nie mieliśmy ze sobą żadnych sprzeczek, a gdy zaczynało być coraz ciemniej zachowywałem wcześniej wspomniany dystans w postaci nie wychodzenia z ISO powyżej wartości 320.
O czym warto wspomnieć praca z dalmierzem oczywiście spowalniała mnie, ale aparat ten na wyjściu traktuje jako potencjalnie dający przyjemność fotografowania, a nie narzędzie pracy komercyjnej, gdzie liczy się szybkość.
Leica M8 poleciała także ze mną do słonecznej Hiszpanii i był to decydujący głos w wyborze pomiędzy wersją z matrycą kolorową a jakimś monochromem. W trakcie wyjazdu zdałem sobie sprawę, że system dalmierzowy jest dla mnie ideałem jeśli chodzi o reportaż wakacyjny. W pewien sposób pozwala Ci faktycznie zatrzymać się nad decydującym momentem, a jednocześnie ominąć te finalnie nie warte zachodu.
M8 zdjęcia robi głośno i z przytupem ale jest to coś czego wymagałem od tego aparatu. Przez 2 tygodnie wykonałem 998 zdjęć i po takiej ilości mogę śmiało powiedzieć, że znam ten aparat już na pamięć. Największym atutem aparatu Leica M8 jest dla mnie matryca i kolory jakie ta maszyna wypluwa w plikach wyjściowych. Zdjęć prawie w ogóle nie kolorowałem i jest to coś do czego musiałem się przyzwyczaić po codziennej pracy z plikami Sony czy Nikona.
Jeśli chodzi o wady to bateria wytrzymuje około 150 zdjęć ale warto wziąć pod uwagę, że ta cyfrówka za rok będzie już pełnoletnia i ubezpieczyć się w drugi akumulator. Chcąc być krytycznym mógłbym wymienić ciężar (+/- 800g z obiektywem) ale mówimy tu o trybie wypoczynkowym, a nie pracy.
Galeria zdjęć z aparatu Leica M8 z obiektywem Carl Zeiss Biogon 35mm F2
Przygoda z aparatem Leica M8 będzie dla mnie świetnym wspomnieniem i po spędzonym czasie rozumiem dlaczego wielu fotografów nadal wybiera ten aparat jako mniejsze narzędzie do fotografowania na co dzień.
Dziękuję jak zawsze ekipie Interfoto.eu za zaufanie!