Leica M Monochrom z 2012 roku – nie do końca taka czarno-biała? – rozważania
Jest w niej coś pociągającego. Coś takiego co sprawia, że zanurzam się w nią bez reszty, odurzam nią i zaczynam grać w jej grę. Muskam każdy cal, czule spoglądam przez szklane okienko dalmierza i znajduję to czego szukam. Leica M Monochrom, która sprawia, że mimo, iż świat traci barwy to w moim mniemaniu zyskuje ducha.
Wśród fotografów od dawien dawna utarło się sformułowanie, że w czerni i bieli wszystko wygląda lepiej. Coś co na początku wydawało mi się tylko pustym frazesem zaczęło niedawno ponownie nurtować moje wewnętrzne ja i burzyć mój spokój. Bo co to w ogóle znaczy, że coś wygląda lepiej lub gorzej, jeśli zostanie pozbawione koloru. Wielu mądrzejszych ode mnie fotografów śmiało twierdzić, iż według nich kolor jest najzwyczajniej w świecie przeszkadzaczem i odciąga uwagę od tego co naprawdę ważne. Pierwszym antagonistycznym przykładem, który naturalnie przyszedł mi do głowy są zachody słońca, tęcza i wszelkie sytuacje powodujące, iż “uderza” nas kakofonia barw, rozbłysków i po prostu kolorowa “natura” świata wokół nas.
Jednakże po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, iż fotografia czarno-biała jest zdecydowanie dużo lepszym nośnikiem silnych emocji, atmosfery, “czystej sytuacji”. Jako odbiorca dużo bardziej zastanawiam się nad tym jakie treści dosłowne lub ukryte pojawiają się na fotografii, aniżeli “co widzę na zdjęciu i co przyciągnęło moją uwagę”.
Nie będę oczywiście obłudnie twierdził, że fotografia barwna nie może być nośnikiem wcześniej wspomnianych figur, gdyż barwy same w sobie również obdarzone są symboliką i mogą odpowiednio nadawać znaczenie, ale także klimat, atmosferę danej sytuacji, bądź modyfikować znaczenie całej sceny. Paradoksalnie w czarno-bieli dla mnie jest coś dużo bardziej żywego, aniżeli w kolorze. Wszystkie konteksty, sceny, zawiłości kompozycyjne nie tyle, że do mnie przemawiają, ale wręcz krzyczą i nie pozwalają o sobie zapomnieć, a ponad to nie potrafię ich pominąć.
W czerni i bieli jest jakaś taka swego rodzaju pociągająca czystość, a jednocześnie surowość i prostota, która kojarzy mi się lotnością, duchem, wolnością, ekspresją, a nawet frywolnością, a czasami również flirtem. Mimo swego wieku i faktu, iż wychowałem się w epoce, gdzie świat był już zdominowany przez kolorowe obrazy, czy to w telewizji, czy w czasopismach to z niewytłumaczalną nostalgią spoglądam w świat czarno-białych zdjęć czy to Bressona, Smitha, Avedona, Newtona czy innych wielkich mistrzów.
Co ciekawe w czerni i bieli odnajduję też drugą stronę całkowicie odmienną od tej czystej. Ta druga strona jest bardziej dzika, szalona, zwariowana i zdecydowanie bliżej jej do klimatów dance macabre, szaleństwa, ekspresji, chaosu i jakiejś takiej niepojętej ciężkości materii. Zaś fotografowie, którzy przychodzą mi tutaj do głowy to cała plejada fotografów wojennych, Robert Mapplethorpe (choć ten idealnie w moim odczuciu spaja obie te “strony), Witkacy, Bruce Gilden, Araki, Tatsuo Suzuki.
Aparat, który w mojej ocenie pozwala mi idealnie połączyć te z pozoru dwie odmienne sfery postrzegania przeze mnie czerni i bieli to właśnie Leica M Monochrom. Po raz kolejny powracam do tego aparatu (pierwszy raz używałem go na Wojnowskim Festiwalu Fotografii) i po raz kolejny sprawia on, iż fotografowanie po prostu sprawia mi przyjemność, ale także wymusza na mnie, dużo większe skupienie się i poszukiwanie odpowiedniego światła i momentu.
Pełno klatkowa matryca 18 Mpix aparatu Leica M Monochrom początkowo myślałem, że będzie niewystarczająca dla zaspokojenia moich pragnących przeogromnego detalu oczu, aczkolwiek okazało się, że w przypadku tej konkretnej matrycy usunięcie filtrów RGB, a także dolnoprzepustowego sprawiło, że tonalność, bogactwo szczegółów, a także ostrość zdecydowanie zyskały na tym bardzo. Co warte wspomnienia piksele zatem rejestrują jedynie informację o luminacji, czyli dosłownie o świetle. Dla mnie to po prostu bajeczne rozwiązanie, które sprawia, iż czysto ideologicznie jako fotograf staram się właśnie owe światło ujarzmić i sprawić, by grało na moją korzyść.
Perspektywa samego już myślenia w czerni i bieli, pracy w oparciu o kontrast, widzenie plamiste to cudowna okazja do coraz to nowych zaskoczeń i próby rozwoju swojego warsztatu fotograficznego widzenia. W pewnym momencie zacząłem dużo uważniej obserwować zmieniające się światło i dużo częściej, niż robię to zazwyczaj prewizualizować sobie rezultaty jakie mogę otrzymać za pomocą aparatu Leica M Monochrom.
Oczywiście nie można przejść obojętnie bez wspomnienia o fakcie, iż aparat ten jest cyfrowym dalmierzem. Na początku, gdy zacząłem korzystać z aparatów marki Leica bardzo długo kręciłem nosem, że jak to tylko manualnie i tylko przez dalmierz. Jednak teraz dostrzegam, że właśnie ten dalmierz sprawia, że czuje się zdecydowanie bliżej fotografowanej sceny, niż miałem okazję być kiedykolwiek. Potrzeba manualnego ustawienia ostrości, pamiętanie o lekkiej paralaksie, jednoczesne obserwowanie i kontrola tego co dzieje się w obrębie fotografowanej sceny sprawiły, że uruchomiłem procesy myślowe, które przy fotografowaniu innym sprzętem nie miały miejsca, a w przypadku Leica M Monochrom stało się to samoczynnie i bardzo naturalnie.
Osobiście ostatnimi czasy mam poczucie, że aparaty znowu zaczęły być robione na modłę sloganu Kodaka “You Press the Button, We Do the Rest”. Brakuje mi we współczesnym sprzęcie jakiejś płaszczyzny na wkład własny fotografa i to otrzymuję w formie aparatów Leica serii M. Oczywiście fotografia znacznie się zmieniła i dziś również oczekiwania są inne, ale brakuje mi przestrzeni na wyjątkowość i nutę tego “błędu użytkownika”. Wszystkie fotografie stały się takie same i wtórne i mam poczucie, że brakuje mi jako odbiorcy, ale także jako twórcy jakiejś formy wybujałego indywidualizmu.
Na szczęście nadal są firmy takie jak ta spod znaku czerwonej kropeczki, które robią sprzęt, by inspirować, by zachęcać do eksperymentalnego fotografowania, by każda chwila ze sprzętem była tą najlepszą, a ponad to pozwalają użytkownikowi na maksymalne uproszczenie całego procesu i efekt finalny zostawiają w naszych rękach. Nie każdemu taka droga będzie się podobać i nie każdy ukocha sobie ten sposób fotografowania. Dla tych ludzi są najnowsze puszki wypchane technologią i elektroniką.
Aparatu tym razem używałem z dwoma obiektywami Leica 35mm F2 Summicron-M Aspherical, a także Leica 75mm F2.4 Summarit-M. Oba z nich wykazały się ogromną kulturą pracy, a efekty ich użycia jak zwykle w przypadku obiektywów od niemieckiej marki spełniły moje oczekiwania w każdym względzie począwszy od ostrości, przez rozmycia, pracę pod światło, a także działanie pierścieni ostrości, a także kontroli przysłony.
Galeria zdjęć z aparatu Leica M Monochrom
Nie mogę się doczekać, aż do InterFoto.eu zawita nowa Leica M11 Monochrom, bym mógł skonfrontować sobie sprzęt od którego niemiecka firma zaczęła swoją przygodę z “czarno-białymi” aparatami i zestawić go z nowością i świeżynką.