Fotografowanie na półwyspie iberyjskim – część 2 – Maksymilian Dobroczyński – Canon EOS 1DX Mark II + Canon EF 600mm F4 L IS II USM + Canon EF Extender 2.0x III
Część pierwsza znajduje się tutaj:
Po dwóch dniach spędzonych na rozlewiskach Camargue, pogoda w Hiszpanii zaczynała podobno ulegać poprawie. Zdecydowaliśmy się na powolne opuszczenie Francji i powrót na pierwotną trasę naszej wyprawy. I tym razem natura znowu nieco zmodyfikowała nasze plany, albowiem przejeżdżając przez Port Leucate, tak się zafascynowaliśmy tym pięknym małym miasteczkiem, że utknęliśmy tam na kolejne dwa dni. Zdjęć żadnych przy tym nie „popełniając”, a przynajmniej nie tych związanych z ptakami.
Dopiero siódmego dnia naszej wyprawy dotarliśmy w końcu do Hiszpanii. Pierwszy nasz nocleg na półwyspie iberyjskim spędziliśmy w urokliwej winnicy nieopodal Girony. Wokoło odzywało się mnóstwo chwastówek oraz potrzosów. Są to gatunki przez nas już sfotografowane, więc nie czuliśmy „dużego” ciśnienia. Nieopodal naszego noclegu, znajdował się natomiast kompleks stawów i rozlewisk z dużą ilością gatunków brodzących i blaszkodziobych. Z samego rana kiedy dziewczyny jeszcze spały, udałem się wraz z Bogdanem na jeden z kompleksów stawów. Szczelnie okryci siatką maskującą czekaliśmy na ptasich przyjaciół…Ten poranek był całkiem niezły, bowiem na dobre mogliśmy przetestować nasze aparaty i obiektywy. Przed nami wylądowały beztroskie szczudłaki, w niedalekiej odległości „pasły” się gęgawy, a jak się miało okazać wszędobylskie flamingi i tutaj zaszczyciły nas swoją obecnością. Dodatkowo pojawiły się pierwsze na tym wyjeździe cyranki, płaskonosy, hełmiatki i ibisy kasztanowate. Jeszcze wszystko trzymało do nas dość spory dystans, ale same obserwacje mocno cieszyły.
W następnych dniach kręciliśmy się to tu, to tam w okolicach Katalonii, cały czas jednak przemieszczając się w kierunku zachodnim. Wszędobylskie pokrzewki aksamitne, które nieomal zawładnęły ptasim światem na półwyspie iberyjskim, skutecznie unikały naszych obiektywów. Do zbiorowej, szerzącej się niczym epidemia niechęci, aby pod żadnym pozorem nie znaleźć się w kadrze, dołączyły również kulczyki i dzwońce – choć w przypadku tych gatunków specjalnie nam to nie przeszkadzało – w Polsce są to również popularne ptaki, dawno już przez nas obfotografowane. Jednak ów „niepokojący” trend, o którym przed momentem wspomniałem, dał mi sporo do myślenia. Zacząłem się zastanawiać czy jakakolwiek ptasia „drobnica” w ogóle „da” się sfotografować na tym wyjeździe. W coraz odleglejszej sferze marzeń znajdował się głuszek czy choćby białorzytka żałobna…
Po kilku dniach zwiedzania, umiarkowanego plażowania (pogoda mówiąc oględnie nie dopisywała) i gotowaniu najróżniejszych smakołyków na przenośnej butli z gazem, znowu zapragnęliśmy coś porządnie sfotografować. Z pomocą przyszły rozlewiska niedaleko Walencji, gdzie zatrzymaliśmy się na trzydniowy postój. I tam w końcu „worek z ptakami” się nieco rozwiązał. Spora liczba szczudłaków i szablodziobów od razu rzuciła się nam w oczy. Oprócz tego niemało różnej maści kaczek – z hełmiatką i bardzo rzadką marmurką na czele. Akurat trafiliśmy na intensywny przelot stada rycyków pomieszanego ze szlamnikami. Dodatkowo pierwszy raz w życiu udało mi się zaobserwować „wielką niebieską kurę” czyli modrzyka. Ptaka z gruntu niesamowitego, wyglądem może trochę przypominającego wodnika czy dobrze nam znaną kokoszkę, ale zdecydowanie większego, a przede wszystkim niebieskiego! Oj, jak bardzo chciałem go sfotografować… Zatem od myśli do czynów. Przez kilka dni intensywnego leżenia pod siatką maskującą, zarówno o wschodzie jak i zachodzie słońca, kilka gatunków udało się zrobić. Niesamowite okazało się obserwowanie i fotografowanie kopulacji szablodziobów, ptaków tak nielicznie spotykanych w naszym kraju. Bogdanowi udało się natomiast uchwycić „zaloty” szczudłaków. Po raz pierwszy miałem też przed obiektywem ibisa kasztanowatego. Wprawdzie zapozował „tylko” młodociany osobnik, ale radość pozostała i tak wielka. I w końcu po długim wyczekiwaniu udało się sfotografować modrzyka. Ptak dostojnie przechadzał się od jednego pasa trzcin do drugiego, pozwalając zrobić sobie kilka niezwykle ciekawych portretów. Dopisały też cyranki, które pięknie pozowały. Spory niedosyt pozostał przy marmurce, musieliśmy się zadowolić tylko zdjęciami dokumentacyjnymi. Jednak te trzy dni wlały w nas dużo fotograficznego optymizmu (bo ten towarzyski i wakacyjny był z nami cały czas).
Ze znacznie podniesionym morale, niczym Bear Grylls po rozpaleniu ognia w jakimś dzikim ostępie, ruszyliśmy w dalszą drogę. Obierając kierunek na zachód, dalej trzymaliśmy się wybrzeża. I w końcu wjechaliśmy w góry. Krajobraz stawał się wręcz nieznośnie piękny. W okolicach słynnego parku Cabo de Gata, gdzie miejscami było tak urokliwie, że aż trudno w to uwierzyć, postanowiliśmy zostań na kolejne dwa – trzy noclegi. Rankiem, jeszcze przed wschodem słońca ruszałem z Bogdanem na rekonesans po okolicy. Wspinaliśmy się po górach i szukaliśmy przedstawicieli hiszpańskiej awifauny. Pojawiły się pierwsze na wyjeździe góropatwy czerwone. Ptaki piękne, lecz bardzo płochliwe. „Nadmierna” wręcz ostrożność tego gatunku wobec człowieka jest jednak zupełnie zrozumiała i bierze się z faktu, że jest on wciąż (i niestety) obiektem zmasowanych polowań. Przykre to lecz prawdziwe. Mimo więc stosunkowo częstych spotkań z kuropatwami w trakcie wyjazdu, nie mogę się pochwalić choćby dokumentacyjnym ich ujęciem…
Galeria dużych zdjęć z Canon EOS 1DX Mark II + Canon EF 600mm F4 L IS II USM + Canon Extender EF 2.0x III
Część pierwsza znajduje się tutaj:
Sprzęt omawiany w tym artykule zamówisz w InterFoto.eu: