JAK ROBIĆ ZDJĘCIA KONKURSOWE – FOTOGRAFIA PRZYRODNICZA.
Tekst ten, a ściślej pomysł na jego napisanie, zrodził się w mojej głowie, kiedy zrobione przeze mnie dynamiczne zdjęcie ślepowrona z pochwyconą rybą w dziobie (zatytułowane militarnie „Atak”) zaczęło pod koniec zeszłego roku, niemal lawinowo, albo wygrywać ogólnopolskie konkursy fotograficzne, albo też plasować się na nich na wysokich pozycjach. Oczywiście, napływające informacje o kolejnych wyróżnieniach wywoływały u mnie uczucia zarówno radości, jak i niedowierzania, zwłaszcza, że konkursy te zaliczały się do wyjątkowo prestiżowych i dobrze obsadzonych w kategorii konkursów o tematyce przyrodniczej. Wydarzenia te skłoniły mnie jednak także do bardziej poważnych refleksji o „technicznym” charakterze.
Skoro bowiem w tylu konkursach jurorzy dostrzegli moją pracę (mówiłem sobie), to może warto by poszukać jakichś prawidłowości rządzących nagradzaniem „tych” a nie „innych” zdjęć, na oko często równie dobrych i efektownych. W tym celu postanowiłem nieco bardziej zgłębić ten temat – czytaj: przyjrzeć się lepiej innym, zwycięskim i wyróżnionym pracom. Ale spojrzeć także pod tym samym kątem na własne fotografie. Pamiętam przecież, że kiedy robiłem pamiętną sesję ze ślepowronami, to już wtedy wiedziałem, iż pochodzące z niej zdjęcia są bardzo dobre, a w pewnym sensie może nawet unikatowe. Jednak nie spodziewałem się zupełnie, że jedno z nich dotrze aż tak daleko. I to właśnie skłoniło mnie do szukania odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę decyduje o tym, że to właśnie zdjęcie, ten konkretny kadr, wywoła efekt wielkiego „wow”, stanie się ujęciem wymarzonym.
Od razu chciałbym zaznaczyć że moim celem nie jest stworzenie poradnika czy przepisu na sporządzenie zdjęcia, które zachwyci jurorów niemal dowolnego konkursu. Nic z tych rzeczy. Wiadomo przecież doskonale, że odbiór wszelkiej twórczości, także fotografii, jest sprawą w sporej mierze subiektywną. Jak ulał pasuje tutaj stwierdzenie, że każdemu podoba się co innego, czyli (jak mawiali starożytni) „de gustibus non est disputandum” – co w wolnym przekładzie oznacza, że o gustach się nie dyskutuje, bo z pewnością nie uzyskamy tutaj powszechnej zgody.
Wydaje mi się jednak, że da się wskazać kilka czynników, które sprawiają, iż dana fotografia może się podobać bardziej, a co za tym idzie, ma szansę zaistnieć w jakimś branżowym konkursie.
Pierwsze na co zwróciłbym uwagę, to fakt, że zdjęcia wygrywające konkursy są zwykle na swój sposób niepowtarzalne. Oczywiście, powie ktoś, każda fotografia jest w istocie niepowtarzalna – i nie można odmówić takiemu rozumowania racji. Jednak w tym wypadku chodzi mi o coś innego, a mianowicie o niepowtarzalność rozumianą, jako rzadkość czy wręcz unikalność sytuacji jaka została uchwycona i utrwalona na danym zdjęciu. Ptak czy ssak siedzący lub stojący bez ruchu na gałęzi czy skraju polany, to od dawna bardzo „zdarta płyta”. Ale już walka dwóch reprezentantów różnych gatunków, albo moment dokumentujący finał udanego polowania to coś przykuwającego uwagę, właśnie niepowtarzalnego. Bo ile takich rzadkich scen jesteśmy w stanie zaobserwować przez całe nasze życie. Kilka? Kilkanaście? A co dopiero uchwycić je później na „kliszy” – i do tego zrobić to przy zachowaniu wszystkich kryteriów dobrej fotografii przyrodniczej. Raczej bardzo niewiele. Kiedy zaś jeszcze dodatkowo wszystko „poskłada się w kadrze” po naszej myśli, jesteśmy na dobrej drodze żeby nasze zdjęcie dostrzeżono.
Kolejnym niezwykle ważnym czynnikiem jest światło. Zdjęcia konkursowe bowiem (i to w dużej mierze) bazują na umiejętnym wykorzystaniu oświetlenia. Wspaniała „kontra” z niesamowitymi „blikami” w tle – prawie zawsze zrobi niesamowite wrażenie. Zresztą w kręgach fotografów istnieje powiedzenie, które zręcznie oddaje istotę tej prawidłowości: „amatorzy martwą się o sprzęt, zawodowcy o pieniądze, a artyści o światło”. I tak właśnie jest. Kiedy mamy niepowtarzalną sytuację, a dodatkowo sprzyjać nam będzie niesamowite światło – jesteśmy już blisko zdjęcia idealnego.
Czego jeszcze nam potrzeba? Dynamika, zwłaszcza w obecnej fotografii przyrodniczej, to również ważna sprawa. Tu w sukurs śpieszą nam producenci sprzętu fotograficznego. Za niemałe pieniądze oferują coraz to lepsze i nowocześniejsze aparaty, dzięki którym nieco łatwiej będzie nam uchwycić dynamiczne sytuacje w naturze. Ale sam ruch nie wystarczy. Konieczna jest historia, opowieść. Bowiem kolejny ważny element składowy dobrej fotografii, to pomysł na zdjęcie, a więc wymyślenie a następnie doprowadzenie do zaistnienia jakiejś sytuacji, niekiedy wręcz wykreowanie jej. Nie ma chyba nic bardziej inspirującego dla fotografa przyrody niż zobaczyć zdjęcie w swojej głowie i to zanim jeszcze ono powstanie. A potem jeśli choćby tylko w 50% spełnią się nasze oczekiwania, to możemy być pewni, że nasz kadr będzie udany. Czasem patrzę na niektóre fotografie i sam pytam siebie w duchu: jak on/ona to wymyślił/a? A potem: jak to wykonał/a! Z własnego doświadczenia wiem przecież doskonale, jak ciężko jest przekuć najlepszy nawet pomysł na chociażby niezłą tylko fotografię.
Na koniec została mi sprawa być może zaskakująca, ale kto wie czy w sumie nie najważniejsza. Otóż mam głębokie przekonanie, że jeżeli wyruszymy w teren przede wszystkim po to, żeby zrobić zdjęcie, które ma wygrać konkurs – to raczej nic dobrego z tego nie wyniknie. Takie nastawienie jest w ostatecznym rachunku wręcz zgubne. W samym punkcie wyjścia nakłada na nas bowiem niepotrzebną presję, a dodatkowo odbiera to, co najcenniejsze w fotografii przyrodniczej – radość ze spotkania z naturą i spędzania z nią czasu. Może zabrzmi to banalnie i naiwnie, ale uważam, że jeśli kochamy to co robimy i jesteśmy pełni pasji i cierpliwości, to prędzej czy później spotkają nas niesamowite rzeczy. A wtedy o doskonałe kadry będzie z pewnością łatwiej.