Test aparatu Sony A9 II z obiektywem Sony FE 200-600mm F5.6-6.3 G OSS – część 1
Aparat Sony A9 II miał swoją premierę z końcem 2019 roku. I od razu stał się znaczącym wyzwaniem dla topowych, pełnoklatkowych „bezlusterkowców” ze stajni Canona i Nikona. A choć wprawdzie zdecydowanie bardziej pasującym odpowiednikiem Canon’a EOS R3 wydaje się być Sony A1, zaś specyfikacja Sony A9 II nie za bardzo pozwala na porównanie go bezpośrednio do Canon’a EOS R5 – to jednak na jego przykładzie widzimy bardzo ciekawy trend jakim zdają się podążać inżynierowie Sony. Absolutnie profesjonalne, pełnoklatkowe i – co warte podkreślenia – nienaszpikowane pikselami Body zdaje się świetnym rozwiązaniem dla tych, którzy (podobnie jak ja) „wyścig na piksele” uważają za coś absurdalnego.
Bardzo żałuję, że w teście, którego rezultaty będę prezentował, miałem do dyspozycji obiektyw Sony FE 200-600mm F5.6-6.3 G OSS, bowiem – co muszę powiedzieć już na wstępie – wyraźnie odstawał on poziomem od aparatu. Być może, gdybym miał możliwość skorzystania z innego obiektywu ze stajni Sony, to wtedy zarówno ogólne wrażenie jak i ocena końcowa byłyby inne. Przez myśl przeszedł mi nawet pomysł, żeby zarówno aparat jak i obiektyw recenzować oddzielnie. Pewne niepodważalne zalety obiektywu Sony FE 200-600mm F5.6-6.3 G OSS, skłoniły mnie jednak do potraktowania obu sprzętów łącznie i napisania recenzji jako całości. Omawiany zestaw z powodzeniem można bowiem wykorzystać do określonych celów w fotografii przyrodniczej, co postaram się poniżej wytłumaczyć i uzasadnić.
Zacznijmy od ergonomii
Zarówno aparat Sony A9 II, jak i obiektyw Sony FE 200-600mm F5.6-6.3 G OSS świetnie „leżą w dłoni”. Całość jest bardzo dobrze wyważona, dzięki czemu łatwo można korzystać z zestawu bez pomocy statywu. Na pierwszy plan wybija się waga obu urządzeń. Jest ona po prostu niewielka, co bardzo ułatwia pracę w terenie. Aparat ma bardzo czytelne menu, a pokrętła i przyciski są łatwe w obsłudze i dosyć intuicyjne. Chociaż muszę przyznać, że mnie, jako „Canoniarzowi”, zajęło trochę czasu zanim się we wszystkim połapałem. Obiektyw jest wyposażony w cztery główne przyciski – które odpowiadają zarówno za pracę AF jak i stabilizację obrazu. Są zlokalizowane w bardzo dobrym miejscu, wręcz idealnie „pod ręką”. Dzięki temu szybkie przełączanie nie stanowi żadnego problemu, zarówno jeśli chodzi o pracę z „ręki” jak i przy użyciu statywu. Zoom obsługuje pokrętło, a nie „pompka” jak miało to miejsce choćby w starszych zmiennoogniskowych konstrukcjach Canona. Jest to duże ułatwienie, mechanizm działa bardzo sprawnie i się nie zacina. Dodatkowo możemy być pewni, że dzięki takiemu rozwiązaniu mechanizmu „zoomowania” – nasz obiektyw pozostanie wolny od kurzu, pyłu czy innych uciążliwych zabrudzeń, które łatwo „łapiemy” w terenie. Warto w tym miejscu wspomnieć dwie słabsze strony zestawu. Otóż pokrętło, które służy do obracania obiektywu, nie blokuje się w charakterystyczny sposób, pokazując nam gdzie mamy realny punkt środkowy w korelacji między obiektywem a aparatem. Jeśli więc zmieniliśmy pozycję obiektywu z wyjściowej na inną i nie korzystamy z poziomicy aparatu, a pracujemy z użyciem statywu, to możemy mieć pewien problem ze zrobieniem idealnie prostego zdjęcia, z wyrównaniem go do poziomu. Dodatkowo, wizjer aparatu odchyla się tylko w płaszczyźnie góra-dół. A wiadomo, że niekiedy podczas zasiadki fotograficznej, np. w pozycji leżącej bardzo potrzebny jest wizjer odchylany na bok, taki jaki posiada choćby Canon EOS R5. Ale to są raczej tylko drobne niedogodności, dla większości potencjalnych użytkowników nie warte pewnie nawet wzmianki.
Kilka słów o jakości
Co do jakości generowanego obrazka, to muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony tym co oferuje opisywany zestaw. I mówię tutaj o całokształcie, z większym jednak naciskiem na aparat. Sama sprawa jest o tyle ciekawa, że zasługuje na dłuższy i bardziej szczegółowy komentarz. Otóż pracując na różnych „bezlusterkowcach”, często odnosiłem subiektywne i trudne do przekazania, a negatywne wrażenie, czegoś co z braku lepszej nazwy określić można efektem „płytkiego obrazka”. Chodzi o to, że zrobione zdjęcia wyglądają płasko, są jakby nie-trójwymiarowe, a przy tym pozbawione odpowiedniej gęstości i nasycenia. W niewielkim natężeniu problem ten występuje w świetnym Canonie EOS R5, zaś w nieco większym stopniu, w topowym i wielce chwalonym (słusznie!) Nikonie Z9. Natomiast w Sony A9 II, takiego mankamentu absolutnie nie zauważyłem. Na wzór klasycznych lustrzanek cyfrowych, obrazek jaki generuje opisywane body, charakteryzuje się dużą gęstością, świetnym zakresem tonalnym, a przy tym wszystkim – bardzo dobrym szczegółem. Co więcej, na „pliku cyfrowym” z Sony A9 II świetnie się pracuje w post produkcji.
Galeria dużych zdjęć z powyższego zestawu:
Sprzęt omawiany w tym artykule możesz zamówić w InterFoto.eu: