Spotkanie z bekasikami wraz z aparatem Nikon D5 i obiektywem Nikkor 300mm f/4 ED AF-S PF VR
Bekasik to niewielki i u nas ekstremalnie rzadki ptak z rodziny bekasowatych. W Polsce ostatni lęg tego gatunku miał miejsce bodajże pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Nic dziwnego, że w swojej długoletniej fotograficznej karierze, nigdy nawet nie otarłem się o możliwość zrobienia zdjęcia przedstawicielowi tego gatunku. Dość powiedzieć, że jedyne obserwacje jakie w związku z nim poczyniłem, miały charakter całkowicie przypadkowy, a do tego trwały zaledwie kilka sekund. Trzeba jednak mieć na uwadze, że bekasiki to niezwykle skryte ptaki. Zaś ich doskonale maskujące upierzenie i niewielkie rozmiary, stanowią idealny wprost kamuflaż. Stąd też i obserwacje nie należą do zbyt częstych.
Niezwykle ucieszyłem się więc z faktu, że Michał Baran – ceniony ornitolog, a prywatnie mój dobry kolega – zgodził się wybrać ze mną na poszukiwania tego skrytego ptaka. Oczywiście mówimy tutaj o obserwacjach późnojesiennych oraz zimowych. W trakcie wiosny czy lata, a do tego przy dużej dozie szczęścia, da się czasem wypatrzyć te ptaki żerujące wśród innych „siewkowatych” na spuszczonych zbiornikach, stawach czy zalanych łąkach. Jednakże takie obserwacje są niezwykle rzadkie. I jeszcze na długo pozostaną w sferze moich marzeń.
Wracając do głównego wątku, trzeba zaznaczyć, że umiejętność tropienia bekasików Michał opanował do perfekcji. A jest to zadanie niezwykle trudne. Po pierwsze, trzeba znaleźć rów melioracyjny lub przynajmniej coś co go przypomina. A więc miejsce, gdzie płynie cieplejsza woda, która w przypadku ujemnych temperatur nie zamarza. Jest to warunek konieczny, aby ptaki mogły zdobywać pożywienie. Wyszukanie takiej lokalizacji nie daje jednak żadnej gwarancji sukcesu, bowiem liczba zimujących osobników w naszym kraju jest zdecydowanie niewielka. Szacuje się, że nie przekracza tysiąca. Jeśli zatem uwzględnić niemałą powierzchnię poszukiwań oraz niewielki rozmiar bohatera tego tekstu (około 18 cm), to widać wyraźnie, że misja jego znalezienia staje się niemal niemożliwa do zrealizowania. No i oczywiście nie można zapomnieć o rzeczy najważniejszej. Przy tym wszystkim bowiem, trzeba jeszcze wykazać się nie lada cierpliwością i doskonałą spostrzegawczością. Ale o tym za chwilę.
Żeby więc na własne oczy przekonać się jak to wygląda, udałem się z Michałem na poszukiwania. Na wyprawę wyposażyłem się w poręczny, łatwy do przenoszenia sprzęt fotograficzny, a mianowicie NIKON D5, wraz z obiektywem Nikkor 300mm f/4 ED AF-S PF VR. To bardzo lekkie i wygodne szkło, idealnie sprawdzające się podczas pieszych wycieczek czy podróży. Miało mi też pomóc w sfotografowaniu bekasika. Okazuje się bowiem, że choć ptaki te bardzo ciężko odnaleźć, to jednak, czego dowiedziałem się od Michała, jeśli już je spotkamy – będziemy mieli szanse na spore zbliżenie…
Późnym rankiem umówiliśmy się w wyznaczonym miejscu. Gigantyczne pole faktycznie przecinał rów melioracyjny, ciągnący się przez kilkaset metrów. Po jednym rzucie oka na tak rozległy teren na usta cisnęło mi się jedno tylko pytanie – jak Michał w ogóle mógł tu cokolwiek zaobserwować? Pogoda była tego dnia typowo zimowa. Dzień wcześniej spadł dodatkowo śnieg, który nieco utrudniał poszukiwania. Od razu dostałem instrukcję jak powinienem się zachowywać, żeby odszukać bekasika. Otóż miałem bardzo powoli iść wzdłuż rowu, niemal nie odrywać lornetki od oczu i cały czas patrzeć na dół. Wydaje się to na pozór całkiem proste. Jednak po dwudziestu minutach ciągłego patrzenia w dół przez lornetkę, zaczęło mi się kręcić w głowie, a moje morale z pewnością nie było najwyższe. Gdy powoli zaczynałem już tracić nadzieję na znalezienie czegokolwiek, dojrzałem nagle w dole kształt nieco inny, niż wszechobecna trzcina, trawa, śnieg i błoto. Nie dowierzając sobie, jeszcze raz spojrzałem przez lornetkę i faktycznie, wyglądało na to, że znalazłem bekasika. Z dumą pokazałem miejsce Michałowi, który od razu potwierdził moją obserwację. Bardzo się ucieszyłem z tego faktu, jednak ptak był niestety tak doskonale zamaskowany i znajdował się w zdecydowanie niedostępnym, wręcz „zachaszczonym” środowisku, że mogłem wykonać tylko zdjęcie dokumentacyjne. Pozostało nam szukać dalej, w nadziei że znajdziemy innego osobnika – nieco lepiej ustawionego – przynajmniej patrząc pod kątem fotografii o charakterze bardziej artystycznym.
Tego dnia mieliśmy szczęście, bowiem okazało się, że chwilę później „worek z bekasikami” się rozwiązał. Wszystkie kolejne osobniki odnajdywał już Michał. Nie mam pojęcia jakim sposobem dostrzegał te malizny, jednak faktem jest, że tego dnia udało nam się zaobserwować jeszcze trzy. Jeden z nich siedział w całkiem przystępnym środowisku, o ile w przypadku tego gatunku w ogóle można użyć takiego sformowania. Udało mi się podejść do kompletnie niepłochliwego ptaka na odległość około trzech metrów i z tej pozycji wykonać kilka zupełnie satysfakcjonujących mnie ujęć. Przy kolejno odkrywanych bekasikach, staraliśmy ograniczyć nasze fotografowanie do minimum, żeby ptaków niepotrzebnie nie stresować. Bo w takich warunkach każde niezaplanowane poderwanie się w górę, to strata sporej ilości energii. Zimą tak bardzo im przecież potrzebnej.
Po zakończonej sesji, dziękując Michałowi za tą wspaniałą przygodę, pomyślałem że na pewno jeszcze wybiorę się kiedyś w to miejsce poszukać tych ciekawych ptaków. Jak dotychczas jednak tego nie zrobiłem. Teraz bowiem chciałbym spotkać je w nieco innym środowisku i o innej porze roku. I wreszcie „poszukać” zdjęć tego gatunku o jakich wciąż marzę. Lecz sama możliwość obserwacji bekasików, a do tego z tak bliska – dała mi wiele radości, więc dzień ten zapamiętam na długo.
Zapraszamy do galerii zdjęć:
Sprzęt omawiany w tym artykule możesz kupić w InterFoto.eu: