Jak wygląda wyprawa naukowa do Tajlandii? – Paolo Volponi
Jak wygląda wyprawa naukowa do Tajlandii?
Paolo Volponi
Od kilku lat razem z żoną Martą, entomologiem z Uniwersytetu Gdańskiego, wyjeżdżamy na wyprawy naukowe do Azji Południowo-Wschodniej. Najczęściej do Malezji, ale czasem także do Tajlandii. Jak wygląda taka wyprawa naukowa?
Jest pierwsza po południu i słońce świeci jak grzałka w piekarniku na funkcji grill. Od ponad godziny ja i moja (piękna) żona Marta (wielokrotnie nagradzana entomolog z Uniwersytetu Gdańskiego) leżymy, a raczej klęczymy na żwirowej, wilgotnej linii brzegowej małego strumienia. Wokół nas jest las tropikalny, w tym rejonie częściowo zrzucający liście, jesteśmy kilkanaście kilometrów od najbliższej wioski w pobliżu parku narodowego Kaeng Krachan w Tajlandii, przy granicy z Myanmarem. Po kilku tygodniach poszukiwań nareszcie napotkaliśmy jednego z najrzadziej obserwowanych w terenie motyli – małego przeziernika. Skrupulatnie staramy się go sfotografować i sfilmować, ile tylko się da. Wiemy, z kilkuletniego już doświadczenia terenowego w poszukiwaniu tych motyli, że każda minuta ich obecności jest warta góry złota, że każda obserwacja może być pierwszą dla tego gatunku, a nawet… ostatnią – już nam się zdarzało, że widzieliśmy jednego przeziernika przez dosłownie 90 sekund, a nawet zdążyliśmy zrobić mu kilka zdjęć z daleka czy 80-sekundowy filmik (na bazie którego potem, w domu, nabraliśmy pewności, że był to gatunek nowy dla nauki). Chwilę później owad poleciał w świat, w korony drzew pierwotnej dżungli, i zniknął na zawsze (tak, te owady uwielbiają, a raczej potrzebują, otaczającej dżungli). Nigdy więcej go nie zobaczyliśmy! Reguła jest zatem jedna: jest przeziernik i pozwala się oglądać, fotografować – trzeba siedzieć (klęczeć) i działać. Do oporu. Dopóki owad nie zdecyduje, że już wystarczająco się napił i odleci (przeważnie w tropikach obserwujemy je podczas tak zwanego ang. „mud-puddling”, czyli zlizywania wilgoci z kamieni czy piasku, aby się napoić i pozyskać sól).
Tego dnia byliśmy potwornie podekscytowani, bo ten maleńki owad, o długości ciała około centymetra i może półtora centymetra rozpiętości skrzydeł, był dla nas nowy – nigdy wcześniej go nie obserwowaliśmy. A kto wie, może i dla nauki był nowy? Więc klęczeliśmy i działaliśmy. Powietrze stało (motyle te są tak delikatne w locie, że kiedy wieje, prawie nie ma szans, by je spotkać) i słońce grzało. Potwornie grzało. Byliśmy na otwartej przestrzeni, otoczeni odbijającymi światło, białymi kamieniami na brzegu strumyku. Wilgotność powietrza była bardzo wysoka. Ja bezustannie się pociłem, co z kolei przyciągało różnego rodzaju pszczoły, które zlizywały pot z mojej skóry. Dziesiątki pszczół właziły wszędzie. Na szczęście, były to przeważnie małe pszczółki bezżądłowe, ale za to potwornie łaskoczące. Niektóre, najmniejsze ze wszystkich, lubiły (specjalizowały się w tym) pić pot w okolicach oka, a często nawet łzy prosto z oka. To już było nie do zniesienia. Spróbowałem założyć moskitierę na głowę, ale nie dało się robić zdjęć i po chwili zrezygnowałem. W międzyczasie nasz przeziernik spokojnie latał z kamyczka na kamyczek, zlizując wilgoć to tu, to tam, czasem w sposób bardzo namiętny. Żółte i lekko wilgotne kamyczki były ewidentnie faworyzowane. Szczerze… nie był to najładniejszy przeziernik, jakiego kiedykolwiek widzieliśmy (łącznie obserwowaliśmy już 15 gatunków przezierników w tropikach, niektóre jaskrawo czerwone czy niebieskie, wspaniałe!), a można nawet zaryzykować stwierdzenie, że był to jeden z najbrzydszych. Mały i czarny z małymi przezroczystymi skrzydłami wyglądał jak jedna z małych czarnych pszczół bezżądłowych, które zlizywały mi pot ze skóry. Po ponad godzinie w pełnym słońcu zacząłem pękać, kręciły mi się po głowie dziwne myśli. Zaproponowałem wtedy Marcie, że jeżeli okaże się, że to nowy gatunek (i tak się stało, był to naprawdę nowy gatunek), to nazwiemy go „bruttini” (czyli łacińska wersjawłoskiego słowa „brzydula”). Marta jednak miała całkowicie inne zdanie. Dla niej, jak prawie każde stworzenie, a już na pewno każdy owad, był wspaniały – ona potrafi jak mało kto dostrzec piękno natury. No i miała, jak to często bywa w terenie, absolutną rację. Kiedy przeziernik podniósł się do lotu, stał się niemal fantastyczny, nie z wyglądu, ale bardziej, chciałbym powiedzieć, z osobowości! Trzymał trzecią parę odnóży skierowaną w dół i w taki sposób wyglądał niemal identycznie, jak pszczoła w locie! Poza tym, także w locie, zaginał w dół kilka ostatnich segmentów odwłoka, eksponując w ten sposób niewidoczną wcześniej srebrną przepaskę, która odbijała światło, jak by nadawała sygnał świetlny. Brzydula stała się w locie piękna, genialna! Jak to możliwe, że ewolucja „wymyśliła” takiego owada, małego przeziernika tak idealnie udającego pszczołę (a niektóre inne gatunki osę lub nawet szerszenia).
W pewnym momencie, jak już nie mogłem wytrzymać tych wszelkiego rodzaju tortur – niewygodnej pozycji, słońca, pszczół, lejącego się potu – mocny podmuch wiatru wystraszył naszego maluszka, który odleciał prosto do góry, znikając w koronach drzew. Kiedy wstaliśmy i poszliśmy schować się w cieniu, by trochę odpocząć, nie wiedzieliśmy, czy będzie druga okazja, by spotkać tego motyla. Patrzyliśmy na siebie w euforii po takiej unikatowej obserwacji i wtedy, te kilka wcześniejszych trudnych, bezowocnych tygodni poszukiwań, stało się już tylko wspomnieniem – a może konieczną drogą prowadzącą do tego momentu oświecenia. Oto jak wygląda wyprawa naukowa (do Tajlandii).
PS: Nasz „bruttini” został przez Martę opisany jako nowy gatunek pod nazwą Achistophleps argentifasciata, od srebrnej przepaski na odwłoku, widocznej jedynie w locie. Nakręcone trajektorie lotu tego gatunku stały się także częścią badań w ramach doktoratu Marty, które doprowadziły do udowodnienia, że przezierniki nie tylko wyglądają jak pszczoły czy osy, ale także latają jak one. Był to pierwszy dowód na mimikrę behawioralną w tej rodzinie motyli – jeden z głównych powodów, dla których Marta wygrała w tym roku prestiżową nagrodę Miasta Gdańska im. Jana Uphagena.
Ostatnia wyprawa naukowa w poszukiwaniu przezierników w Tajlandii zorganizowana została przez Fundację ClearWing na rzecz Bioróżnorodności i dostała wsparcie od sklepu Interfoto, który udostępnił nam kamerę Sony RX10 III oraz obiektyw Sony 90 mm G macro – sprzęt, który bardzo nam się przydał przy dokumentowaniu przezierników w ich środowisku naturalnym.
PS 2: Podczas dwóch miesięcy w Tajlandii w poszukiwaniu przezierników widzieliśmy w sumie 6 osobników Achistophleps argentifasciata.
Paolo Volponi