O handlu, Rybie i Różycu.

Przeszłość odchodzi w zapomnienie gdy o niej nie mówimy i nie piszemy. W jej przywoływaniu, ogromną rolę odgrywa fotografia. Potrzeba tysięcy słów albo jednego zdjęcia, aby przywrócić do życia historię ludzi oraz atmosferę i blask miejsc, po których zostało dziś tylko wspomnienie. Jednym z takich niepowtarzalnych miejsc jest warszawski Bazar Różyckiego.
Na „Różyca”, jedno z najsłynniejszych w Warszawie targowisk, wybrałem się razem z uczestnikami warsztatu fotograficznego, który Interfoto.eu organizowało we współpracy z Fujifilm cyklicznie przez kilka miesięcy tego roku . Jeszcze w ubiegłym roku nad bramą wejściową od strony ulicy Brzeskiej wisiał metalowy stelaż z bardzo sfatygowanym napisem „Bazar Różyckiego”. Pomyślałem sobie, że stan napisu odzwierciedla stan bazaru – niegdyś popularnego i często odwiedzanego miejsca handlowego, dziś podupadającego, lecz stanowiącego fotograficzną ciekawostkę, kompletnie oderwaną od współczesnej warszawskiej rzeczywistości. Stelaż i napis nad bramą już nie istnieje. Podobnie jak wiele budek, z których od lat nikt już nie korzystał…
Różyc i jego okolice nierozerwalnie wiążą się z handlem. A ten ma na Pradze blisko 800-letnie tradycje. W dawnych czasach handlowano tutaj przede wszystkim końmi, bydłem i inną zwierzyną domową. W połowie XVII wieku król Władysław IV zezwolił na organizowanie tu licznych jarmarków. Na Pradze, pojawiły się spichlerze, składy kupieckie, browary i karczmy dla przyjezdnych. Rozwój kolei w XIX wieku przyczynił się do dalszego rozwoju handlu na Pradze. A handlowano dosłownie wszędzie: na placach i targowiskach, na podwórkach i w okolicznych kamienicach, aż do chwili, gdy uporządkowaniem tego procederu postanowił zająć się miejscowy farmaceuta, Julian Różycki. Na wykupionych działkach, położonych między ulicami Targową a Brzeską, utworzył targowisko nazwane później Bazarem Różyckiego…
Zarządcą targowiska został Manas Ryba, znajomy Juliana Różyckiego i właściciel sąsiadującej z targowiskiem kamienicy, mieszczącej się przy Targowej 56. Pan Ryba prowadził bazar do swojej śmierci, przez blisko 40 lat i przyczynił się do jego znacznego rozkwitu. W okresie międzywojennym Bazar Różyckiego był jednym z najchętniej odwiedzanych (obok wolskiego Kercelaka) miejsc handlowych w Warszawie. A kupić można tu było wszystko: od warzyw i owoców, przez kury i króliki, po odzież i galanterię. Bazar nie zaprzestał swojej działalności w okresie II Wojny Światowej. Handlowano tutaj żywnością i ubraniami, bronią, amunicją i lewymi dokumentami a nawet… pluskwami i wszami. To dzięki nim niemieccy żołnierze mogli zarazić się tyfusem i wywinąć od walki na froncie wschodnim. Po zakończeniu wojny, w roku 1950 bazar został upaństwowiony. Za czas jego powojennej świetności można uznać lata 70-te i 80-te XX wieku. Handlowano wtedy mięsem i egzotycznymi owocami, ubraniami oraz chemią z zachodu i Turcji a także złotem i dolarami. Bazar stanowił raj dla kieszonkowców a nieostrożni klienci nie raz wychodzili z targowiska bez portfela…
Na początku lat 90-tych Różyc zaczął podupadać. Zmiany ustrojowe pociągnęły za sobą zmiany w handlu. Towaru zaczęło przybywać i nie trzeba było jeździć już na Pragę. Poważną i niemal zabójczą konkurencją dla bazaru stał się Stadion Dziesięciolecia, jedno w największych targowisk Europy.
Czasy swojej świetności Bazar Różyckiego ma już dawno za sobą. Część budek rozebrano, wiele stoi pustych a wiele innych chyli się ku upadkowi. Mimo to bazar żyje dalej. Wciąż spotkam tutaj ludzi, którzy pamiętają czasy PRL-u i powojenne lata świetności Różyca. Z niektórymi znam się już dość długo. To sprawia, że chętnie rozmawiają o przeszłości i swoich obawach związanych z przyszłością. Czasem zapozują do zdjęć… Lubię to miejsce i jego klimat – jedyny i niepowtarzalny w Warszawie. Lubię handlujących tutaj ludzi, którzy po przełamaniu barier, potrafią opowiadać wspaniałe i ciekawe historie o dawnej, prawobrzeżnej Warszawie. To miejsce które cieszy i smuci. Cieszy, bo można tu odbyć swoistą podróż w czasie i uszczknąć odrobiny historii tego 120-letniego miejsca. Smuci i wprawia w zadumę, bo przemijanie na Bazarze Różyckiego widać bardziej, niż gdziekolwiek indziej w Warszawie. Kiedy więc tylko pozwala czas, łapię aparat (chętnie analogowy) i zanurzam się w atmosferze miejsca, które niebawem zniknie – w takim wydaniu w jakim jest – z mapy Warszawy. A wtedy pozostaną już tylko stare fotografie…
autor tekstu: Jarosław Deluga-Góra
autorzy zamieszczonych poniżej fotografii:
Agnieszka Więcek
Łukasz Kasprzycki
Jarosław Deluga-Góra













