Leica M5 i TTArtisan 50mm F0.95 – dziwne połączenie, pełne fescynujących wniosków.

W życiu jaki w fotografii zawsze kochałem być oportunistą. Zawsze pod prąd i poszukiwanie nowych nurtów. Zatem niezrażony faktem, iż Leica M5 wśród części użytkowników aparatów dalmierzowych niemieckiego producenta przyjęła status aparatu, który był skokiem w bok i mimo wysokiej funkcjonalności, niestety nie sprostał wymaganiom ówczesnych fotografów, zrażonych jego odmiennością i jego produkcja zakończyła się bardzo szybko.

Na kanwie tego wybrałem obiektyw TTArtisan 50mm F0.95 Leica M – sprzęt równie odmienny i absurdalny, a szczególnie w kontekście użycia go z dalmierzem. O tym jak zachowuje się na cyfrze powstał już artykuł, a dzisiaj chciałem zobaczyć, czy mój ulubiony, uniwersalny Ilford HP5 da mu dodatkowego kopa i pomyślę o tym, żeby sprawić sobie swój prywatny egzemplarz, a warto, bo okazuje się, że aktualne czarne modele są numerowane, a także trwa specjalna oferta Black Weeks, gdzie można mieć go 20% taniej.

Budowa – to swoje waży
O ile fakt, iż TTArtisan 50mm F0.95 Leica M jest klocem nikogo nie dziwi to Leica, która ma kształty znacznie bardziej obłe i obfite nie każdemu może przypaść do gustu. Faktycznie jest tak, że jeśli miałbym się kierować jedynie wizualnym aspektem to jako esteta z pośród całej plejady analogowych oraz cyfrowych aparatów serii M nie spojrzałbym na M5 przychylnie. Choć funkcjonalnie sprzęt jest jedną z bardziej przemyślanych konstrukcji to niestety coś w jego budowie nie do końca mi pasuje i sprawia, że wzdycham do bardziej zgrabnych i pozornie filigranowych konstrukcji, chociażby M3.

Niemniej to co bardzo polubiłem to pokrętło czasów, które jest tak inne, niż to co znałem do tej pory w Leica M. Intuicyjne, a ponad to nie musimy odrywać oka od okienka dalmierza, by wiedzieć jaki czas mamy ustawiony. Warte wspomnienia jest również zaczepy do mocowanie pasków , które wymuszają noszenie aparatu w pozycji pionowej, co niektórzy sobie chwalą, a mi realnie jest to całkowicie obojętne i nie widzę tego, ani jako zaleta, ani wada. Raczej cecha, do której łatwo się przyzwyczaić.

Jak to się razem klika i czy klika?
Wrażenia płynące z użytkowania tego sprzętu w duecie są jak najbardziej in plus, choć klasycznie występowała obawa, czy zdjęcia wykonane tym zestawem będą ostre. O aspekt naświetlania nie bałem się kompletnie, bo uwaga Leica M5 to pierwsza Leica, w której zastosowano światłomierz z pomiarem TTL, więc wszystko mogłem sobie poustawiać jak mi się podobało. Problem pojawiał się jedynie przy F0.95 i słonecznej aurze (nie miałem ND pod ręką) i wtedy musiałem uciekać się do cienia, ale efekty nadal zrobiły na mnie wrażenie.

Ponad to powiem szczerze, że dobrze fotografowało się tym aparatem i ani przez moment nie odczułem, że coś jest nie tak, i że potrzebuję czegoś innego. Czuję, że mógłbym polubić się z tym aparatem i dalej nim fotografować kolejne tematy, ale też gdzieś z tyłu głowy nie jawi mi się on jako coś ekscytującego, co mnie w jakiś ordynarny sposób inspiruje i mam ochotę patrzeć na ten sprzęt i targać go ze sobą wszędzie (tak mam z cyfrowymi Monochromami). W tej materii M5 jest raczej pragmatyczne i po prostu robi dobrą robotę.
Galeria zdjęć przykładowych wykonana aparatem Leica M5, obiektywem TTArtisan 50mm F0.95 Leica M na filmie Ilford HP5
Podsumowanie
Leica M5 i TTArtisan 50mm F0.95 to duet, który na papierze wygląda jak ekscentryczny eksperyment, a w praktyce okazuje się zaskakująco spójny. M5 – aparat przez lata spychany na margines „prawdziwej rodziny M” pokazuje tu wszystkie swoje atuty: świetny, intuicyjny pomiar TTL, ergonomię, która może i jest nietypowa, ale finalnie działa, oraz pewien pragmatyzm, który rzadko pojawia się w świecie Leiki. TTArtisan natomiast wnosi do tego zestawu dokładnie to, czego można się po nim spodziewać charakter, przesadę, niedoskonałość i tłustą, filmową plastykę, która na HP5 nabiera życia.

Czy to zestaw idealny? Nie. Czy inspirujący? To zależy. Zdecydowanie jest to zestaw skuteczny. Ten sprzęt nie udaje niczego, czym nie jest. Nie próbuje być legendą jak M3, nie próbuje być perfekcją jak Summilux. To narzędzie, które pomimo ciężaru, gabarytu i absurdalnej jasności po prostu umożliwia fotografowanie bez zbędnych rozkmin. I to w tym wszystkim jest najbardziej pociągające bez zadęcia, bez kultu, bez oczekiwań.
M5 daje stabilny fundament, TTArtisan dodaje charakteru, a Ilford HP5 spina to wszystko w obraz, który ma klimat, fakturę i ducha. I ostatecznie właśnie to liczy się najbardziej — że z tym zestawem chce się fotografować, nawet jeśli sam aparat nie wywołuje motyli w brzuchu. To solidny, nieoczywisty wybór dla tych, którzy lubią iść pod prąd. A skoro czarne egzemplarze TTArtisana są numerowane i dostępne teraz taniej — cóż, może to dobry moment, by przygoda stała się czymś więcej niż tylko testem.























