Fotofestiwal w Łodzi – biedne istoty, które próbował przyćmić grecki reżyser

To mój pierwszy Fotofestiwal w Łodzi i napewno nie ostatni, a wybrałem się na niego dosyć spontanicznie i z jednym prostym planem. Wszyscy w Polsce wiemy, że Łódź to synonim wielkiego kina, a ja chciałem zobaczyć co do zaoferowania ma w materii fotograficznej grecki reżyser szumnie zapowiadanej swej pierwszej wystawy Yorgos Lanthimos.

Poza samą wystawą miałem okazję również uczestniczyć w spotkaniu z autorem, więc moje wrażenia będą miały okazję być znacznie spotęgowane i miałem tę okazję, by odrobinę pełniej wejść w świat artysty i odkryć meandry zawiłego świata twórcy, a jednocześnie dostrzec różnicę, które autor wskazuje w całym procesie twórczym między kinem, a fotografią.

Przede wszystkim to co wybrzmiewało z całej rozmowy to fakt, iż Yorgos bardzo klasycznie podchodzi do materii fotografii. Dosłownie i w przenośni. Grek fotografuje tylko i wyłącznie na filmie, a jego kadry i fotografia jako taka jest zawsze pretekstem do opowiedzenia historii, gdyż w końcu fotografia i jej pojedyncza klatka w swej pierwotnej formie stanowi podstawę kina. To co ceni w materii fotograficznej to fakt, iż fotografia ma znacznie bardziej spontaniczny charakter i niejednokrotnie na planie zdarzało mu się między scenami zakrzyknąć „Portrait Time” i szybko przearanżować plan, by pasował do konceptu fotografii, którą chciał wykonać.

W tym wszystkim pozostaje jednak otwarty na bycie zainspirowanym, mimo planu i też między innymi dlatego działa na materiałach światłoczułych, bo właśnie dzięki nim pozostawia sobie również aspekt odkrywania utajnionego obrazu, gdyż praca na filmie jest po prostu brutalna i albo to masz, albo nie masz w odróżnieniu od cyfry. Właśnie taka fotografia jest dla niego jak niespodzianka, która wyjątkowo satysfakcjonuje i choć on nie chce nic narzucać, ani nie poszukuje kontekstów psychologicznych to działa bardzo intuicyjnie i poprzez selekcję wybiera to co działa na niego, ale działa też na odbiorców, mimo, że on sam nie ma takich intencji.

Jak sam określa robi to co czuje i stara się robić to najlepiej jak potrafi, a sama wystawa i fotografia były dla niego bardzo odświeżające, gdyż również tym zajmował się na początku pracując przy swoich pierwszych nisko budżetowych planach zdjęciowych.

O ile bardzo doceniam filmowy repertuar Yorgosa przez „Biedna istoty” po „Zabicie świętego jelenia”, a w międzyczasie również „Lobstera” to niestety jego wystawa kompletnie mnie nie porwała, ani nawet nie pozostawiła niedosytu. Była po prostu zbiorem kadrów BTS, kilku detali, kilku stylizowanych portretów, aczkolwiek w kontekście stosunku samego autora do materii fotografii i jej spontaniczności, doskokowości, rodowodu artysty i pracy przy niskich budżetach również jako fotosista doskonale rozumiem dlaczego powstały takie, a nie inne kadry.

Co prawda stają się one znacznie bardziej dopełnieniem jego kina, aniżeli osobną, unikatową historią, ale na szczęście w moim przypadku inni twórcy nie stanęli w cieniu Belli Baxter, a wręcz sprawili, że moje serduszko ogarnęła radość i ogromna satysfakcja.

W końcu łódzki Fotofestiwal to ogrom Open Calli, kilka wernisaży i ogrom inspiracji płynących z różnych regionów fotograficznego medium i znalazła tu miejsce fotografia aktywistyczna, reportażowa, interwencyjna, każda, ale zawsze najwyższych lotów i z wyjątkowym smakiem, którym można rozkoszować się gdzieś pomiędzy jednym, a drugim spacerem pomiędzy łódzkimi kamienicami czy pustostanami.

Na mojej liście tuż po Yorgosie znalazła się Anita Andrzejewska i jej „Dancing Your Dream Awake”, z którym miałem już okazję zapoznać się wcześniej w postaci jej książki o tym samym tytule, a także spotkanie w Muzeum Powstania Warszawskiego z serii „Decydujący moment”. Tak właśnie buduje się niedosyt i chęć by odkryć jak najwięcej i jak najgłębiej. Pewne fotografie dotykają ciała, emocji, a pewne wykraczają poza świat materialny i dotykają czułych strun ducha i właśnie tak mam z pracami Pani Andrzejewskiej. Ogromny szacunek i zachęcam do zapoznania się z twórczością artystki, bo ta moim zdaniem już bryluje na poziomie Tomasza Tomaszewskiego czy Gudzowatego.

Oczywiście autorów, prac, wystaw, wernisaży i wydarzeń towarzyszących jest znacznie więcej. Wspomnę tutaj o wyjątkowej wystawie zorganizowanej w basenie YMCA, gdzie przestrzeń zrobiła fantastyczną robotę czy kilka wystaw z Open Call, które pozwoliły dotknąć sfer, z którymi mocno się utożsamiam.
Generalnie mimo małego zawodu wystawą Yorgosa spowodowaną oczywiście moimi być może odklejonymi oczekiwaniami jestem wybitnie zadowolony z mojego czasu w Łodzi. Magia kina połączyła się z magią fotografii i nowa wypadkowa, która powstała sprawiła, że Fotofestiwal na stałe się wpisał w listę eventów, które mam zamiar odwiedzać cyklicznie. Ogrom inspiracji i możliwość przeprowadzenia angażujących rozmów z twórcami, ale także bliskość materii fotografii – tej którą doceniam najbardziej, tej gdzie są emocje, tam właśnie jest świat, tam właśnie jest przyszłość tego medium.
Galeria zdjęć Fotofestiwal w Łodzi 2025


















Fotofestiwal i wizytę w Łodzi polecam serdecznie wszystkim zakręconym w materii fotografii nie tylko tej cyfrowej, mierzonej w megapikselach, czy analogowym głowom, ale przede wszystkim tym, których jara angażujący obraz. Samo wydarzenia będzie trwać do 22 czerwca 2025 roku, a pełny program znajdziecie na stronie imprezy.