Filtry optyczne w epoce cyfrowej – czy to ma jeszcze sens?

Przewrotnie zacznę wpis o filtrach od cytatu z Kamila Cypriana Norwida: „Przeszłość – jest to dziś, tylko cokolwiek dalej: … Nie jakieś tam coś, gdzieś, Gdzie nigdy ludzie nie bywali!” Zachłyśnięci możliwościami fotografii cyfrowej czasem mniej lub bardziej świadomie oddzielamy ją grubą kreską od przeszłości, czyli fotografii analogowej, zapominając, że przejście było płynne i obrazowanie cyfrowe jest kontynuacją utrwalania obrazów na materiałach srebrowych i większość zasad nadal obowiązuje: Techniką fotografowania nadal rządzą takie pojęcia, jak przysłona, czas otwarcia migawki, czułość ISO, nadal obowiązują te same reguły kompozycji wypracowane tak naprawdę przez stulecia przez malarzy i grafików. Również filtry optyczne nie powinny pójść całkowcie w odstawkę, bo nie wszystkie dadzą się zastąpić filtrami cyfrowymi w programach graficznych.
Jedyny rodzaj filtrów, jaki właściwie przestał mieć sens w fotografii cyfrowej to filtry konwersyjne korygujące temperaturę barwową światła zastanego tak, aby dopasować ja do uczulenia barwnego materiałów srebrowych. Przy wprawnym korzystaniu z balansu bieli uzyskujemy na matrycach pożądaną temperaturę barwową – czy to w aparacie dla plików jpeg, czy potem w programie graficznym przy obróbce plików surowych. Reszta filtrów ma sens w fotografii cyfrowej i nawet jeśli podobny efekt można uzyskać w trakcie obróbki, często lepiej jest osiągnąć go od razu w aparacie.
Jeśli chodzi o sposób mocowania filtrów, istnieją trzy podstawowe odmiany: szklane filtry okrągłe nakręcane na gwint przedni obiektywu, szklane lub żywiczne filtry kwadratowe i prostokątne wsuwane w uchwyt zamocowany z przodu obiektywu, oraz filtry żelatynowe lub foliowe mocowane w szufladce z tyłu obiektywów superszerokokątnych i typu rybie oko. Jeszcze są filtry okrągłe mocowane w szufladzie wewnętrznej teleobiektywów, ale ich obecność (przynajmniej w wersji neutralnej) jest obowiązkowa, ponieważ stanowią element drogi optycznej obiektywu. Pierwsze mają tę wadę, że mając kilka obiektywów o różnych średnicach mocowania trzeba zaopatrzyć się w zestawy filtrów na każdą średnicę. Ponadto filtry o bardzo dużych średnicach należą do rzadkości, są bardzo drogie a czasem winietują na szerokokątnych obiektywach a część superszorokokątnych obiektywów nie ma wcale gwintu do wkręcania filtrów. Problematyczne jest także używanie filtrów połówkowych ponieważ miejsce przejścia tonalnego jest zawsze pośrodku kadru.
Filtry mocowane w uchwytach z przodu mają szereg zalet: poprzez zakup adapterów można zakładać uchwyt i jeden zestaw filtrów na różne obiektywy a filtrami połówkowymi można łatwo manewrować tak, aby linia przejścia tonalnego znajdowała się tam, gdzie chcemy. Z kolei korzystanie z filtra polaryzacyjnego jest mniej wygodne niż w przypadku filtrów okrągłych nakręcanych. Wadę stanowią też gabaryty, ponieważ systemy oparte o uchwyty są tworzone głównie do superszerokokątnych obiektywów i zarówno uchwyt jak i filtry są duże i ciężkie, co utrudnia ich transport i stawia pod znakiem zapytania używanie na niewielkich obiektywach, których tubusy mogą ulec przeciążeniu.
Jeśli chodzi o szuflady z tyłu obiektywu, niewiele modeli je posiada a jeszcze gorzej jest obecnie z dostępnością filtrów żelatynowych, które kiedyś, w czasach fotografii analogowej, były w miarę powszechne. Należy podkreślić, że dobrą robotę wykonuje w tym zakresie firma Irix, przywracając szuflady jak i produkując filtry do nich.
Zatem jakie filtry mają nadal sens w erze cyfrowej? Po pierwsze filtry ochronne, czy UV. Te pierwsze tylko chronią przednią soczewkę, a drugie dodatkowo odcinają nieco promieniowania ultrafioletowego redukując efekt mgiełki w dalekich planach. Jako, że ten filtr pozostaje na stałe na obiektywie musi być wysokiej jakości, bo stara zasada mówi, że jakość obrazu układu optycznego jest tylko taka jak jego najsłabszego elementu. Czyli musi być dobre szkło i dobre powłoki przeciwodblaskowe, bo matryce aparatów cyfrowych są bardziej podatne na zaświetlenia i odblaski niż materiały srebrowe. Te filtry mają sens właściwie tylko w wersji wkręcanej z przodu w gwint obiektywu.
Po drugie, filtry polaryzacyjne. Żadne wtyczki programowe do Adobe Photoshop czy innych programów graficznych nie zapewniają efektu filtrów polaryzacyjnych bo tylko te ostatnie polaryzują światło i zapewniają naturalne przyciemnienie nieba i redukcję odblasków na wodzie czy innych powierzchniach błyszczących Najpopularniejsze są wersje okrągłe nakręcane, ale coraz więcej systemów opartych o uchwyty oferuje filtry polaryzacyjne.
Po trzecie, filtry neutralne szare o różnych gęstościach. W wersji o niewielkiej gęstości umożliwiają fotografowanie jasnymi obiektywami przy bardzo dużych otworach przysłony i wysokim poziomie światła zastanego, gdy zaczyna nam „brakować” superkrótkich czasów otwarcia migawki. „Zabierając” nieco światła uwalniają nas od konieczności przymknięcia obiektywu. W wersji o dużych gęstościach, filtry neutralne szare umożliwiają uzyskiwanie bardzo długich czasów otwarcia migawki, dając kreatywne efekty w postaci rozmazanych chmur na niebie, lub akwenów wodnych wyglądających jak tafla szklana lub ocean mgły. Oczywiście użycie statywu jest wtedy koniecznością.
Po czwarte, filtry połówkowe szare. W sytuacji, gdy kontrast fotografowanej sceny przekracza rozpiętość tonalną matrycy aparatu cyfrowego, użycie filtrów szarych połówkowych zmniejsza różnicę jasności między partiami obrazu i umożliwia odzyskanie szczegółów zarówno w światłach jak i cieniach.
Po piąte, filtry do fotografii czarno-białej – żółte, pomarańczowe, szare, niebieskie i zielone. Użycie ich ma sens tylko w przypadku fotografowania w formacie jpeg w trybie monochromatycznym i pozwala kontrolować kontrast i proporcje jasności niektórych partii obrazu w cyfrowej fotografii czarno-białej.
Po szóste, filtry efektowe. To prawda, że w programach graficznych można dodać ogromną ilość efektów specjalnych, ale fajnie jest zobaczyć rezultat działania filtra od razu w aparacie. Mówimy tu o klasycznych szklanych filtrach w stylu, gwiazdka, miękki obraz, czy pryzmat.
Jedno jest pewne: szkoda, aby filtry optyczne leżały i marnowały się. Używajmy ich, bo pozwalają uzyskać efekty natychmiastowe i namacalne, często niedostępne poprzez wtyczki dla programów graficznych. W cyfrowej fotografii nie wszystko musi być cyfrowe.
Jarosław Brzeziński
Jarosław Brzeziński, ur. 1962 r., fotograf, malarz i tłumacz z tytułem magistra filologii angielskiej.
Blog pod adresem: https://towarzystwonieustraszonychsoczewek.blogspot.com/
W roku 2005 opublikował książkę “Canon EOS System”.
W latach 1998- 2009 odpowiedzialny w UKIE za tłumaczenia wszystkich dokumentów związanych z akcesją oraz członkostwem Polski w UE.
W latach 1996- 2011 redaktor i autor setek artykułów na temat sprzętu fotograficznego i fotografii dla czołowych miesięczników branżowych.
W latach 1987-1998 pracował jako nauczyciel angielskiego.
W latach 1994-1996 pracował jako freelancing copywriter dla Ogilvy & Mather.
Od 12 lat jest głównym ekspertem ds. tłumaczeń w Centrum Europejskim Natolin.
Od 25 lat pracuje jako zawodowy fotograf ślubny, reklamowy, reklamowy, eventowy, przemysłowy, korporacyjny oraz portrecista, zarówno w studio jak i w terenie.
Od 30 lat pracuje jako tłumacz polsko-angielski oraz angielsko-polski dla czołowych firm i organizacji.