Narcyzm i warholowskie 15 minut sławy: kilka refleksji o stanie fotografii dzisiaj

Od razu poczynię zastrzeżenie: aby uniknąć oskarżenia o uproszczenie: nie rozciągam swoich spostrzeżeń na całość obecnej fotografii i wszystkich fotografujących. Nieco generalizując, widzę ogromne obszary fotografii broniącej się przed moją generalizacją. Opisuję jedynie pewne dość powszechne trendy widoczne obecnie.
Wyobraźmy sobie, że za sto lat ktoś miałby ocenić dzisiejszy świat na podstawie zachowanych zdjęć, chociaż prawdę mówiąc ich zdecydowanej masie nie wróżę przetrwania przez cały wiek. Miliony fotek pstrykanych codziennie smartfonami przepadną, czy to skasowane, utracone wraz z telefonem, czy też – nawet jeśli zostaną zgrane na komputer- na skutek awarii nośnika pamięci. Z tego, co przetrwa wyłoni się nieco skrzywiony obraz rzeczywistości. Jedno, co będzie zarówno oczywiste, jak i prawdziwe, to fakt, że ludzie naszych czasów są narcyzami. Żadne pokolenie dotąd nie miało takie obsesji na punkcie fotografowania samych siebie i pokazywania swojego wizerunku całemu światu. Tylko czy jest to wizerunek odpowiadający rzeczywistości? Bardzo często dzielimy się autoportretami, (które teraz nazywają się selfies od angielskiego self-portrait) ponieważ bardzo się sobie na zdjęciach podobamy. W istocie nie przeszkadza nam sprzeczność z obrazem, który widzimy codziennie w lustrze, ponieważ ten ze smartfona zaspakaja naszą próżność. A powód jest prosty: większość kamer tylnych w aparatach stosuje różne cyfrowe sztuczki, aby nas upiększyć. Ja nie robię selfies telefonem, ale od dłuższego czasu frapowało mnie to, że autoportrety zamieszczane przez różnych ludzi na portalach społecznościowych nie wytrzymywały zderzenia z rzeczywistością, gdy spotykałem ich twarzą w twarz. Dlatego postanowiłem zrobić eksperyment i skierowałem na siebie obiektyw nowego chińskiego smartfona. Zdjęcie, które zobaczyłem pokazuje kogoś o 25 lat młodszego ode mnie i to wcale nawet nie jestem ja sprzed lat 25. Zatem badacz za lat sto mógłby uznać, że większość ludzi naszych czasów miała podobne do siebie, rozpłynięte i wygładzone twarze wpatrzone w obiektyw bezrozumnym wzrokiem.
Kiedyś część malarzy tworzyła autoportrety, ale mimo dostępnych im środków artystycznych, które pozwalały dowolnie kształtować obraz siebie, zazwyczaj starali się oddać wiernie własną podobiznę również po to, aby potomność wiedziała jak wyglądali. Obecnie większość społecznościowych autoportrecistów stara się, aby zapamiętano ich takim, jakimi ich „malują” aparaty smartfonowe sterowane algorytmami napisanymi przez inżynierów kierujących się masowymi pragnieniami uzyskania szybkiej aprobaty innych. Tak jest taniej, szybciej i mniej boleśnie niż to było jeszcze niedawno w przypadku wielu krajów Ameryki Południowej, gdzie nieustanne zabiegi chirurgii plastycznej miały upodobnić twarze większości ludzi do jakiegoś ideału – i jednocześnie do siebie nawzajem. Co gorsza, część z nas zostanie zapamiętana jako ludzie o twarzach z dorobionymi cyfrowo ramkami, uszami i innymi tego typu „ozdobnikami”.

Oczywiście na drugim biegunie tego odchodzenia od realizmu w stronę jakiegoś banalnego kanonu piękna jest trend widoczny w cyfrowej fotografii ulicznej, aby zamiast zwykłych scenek i interakcji między ludźmi pokazywać bardzo obrobione i przerysowane twarze bezdomnych czy alkoholików. Ten turpizm jest tylko pozornie odmienny od poprzednio opisanego zjawiska. W obydwu przypadkach chodzi o skrajność, o wywołanie natychmiastowego skutku, który nazywany jest dzisiaj efektem „Wow!”. Na widok zdjęcia ma nam opaść szczęka i coraz mniej jest przestrzeni dla subtelności czy naturalności. No bo jak inaczej wytłumaczyć szalone powodzenie zdjęć skupiających się na wyglądzie nieostrości, czyli boke. Im bardziej „odleciany” jest ten efekt, tym lepiej. Obiektywy, których kiedyś w czasach komunizmu musieliśmy używać, bo nie było innego wyjścia, takie jak Trioplan czy Helios 44-2, i na których wady klęliśmy, teraz są bogami w świecie boke. A przecież dla Japończyków, którzy to pojęcie wymyślili, ładne boke to takie, na które nie zwracamy uwagi, takie które nie odwraca uwagi od głównego obiektu. Teraz obiekt główny jest nieważny; liczy się boke – bańkowe, zakręcone itd.
I jeszcze fotografia miejsc. Tu również przekroczono pewną granicę. W czasach fotografii srebrowej też dokonywano manipulacji, aby – na przykład – zachować rozpiętość tonalną obrazu poprzez użycie filtrów połówkowych. Teraz jednak oprogramowanie HDR, którego pierwotnym celem było właśnie przywrócenie szczegółów w światłach i cieniach przy fotografowaniu kontrastowych scen, pozwala na daleko idącą manipulację upodabniającą wiele zdjęć do kiczowatego malarstwa. Dążenie do uzyskaniu idealnego kadru czasem kończy się ingerencją w kompozycję. O ile jest to etycznie neutralne w przypadku amatorskich zdjęć wrzucanych na portale społecznościowe, takie ingerencje zaczynają być godną potępienia plagą w różnych konkursach fotografii reporterskiej czy przyrodniczej, które z założenia mają promować zdjęcia pozbawione takowej ingerencji. Pragnienie natychmiastowej akceptacji i poklasku przez warholowskie 15 minut sprawiają, że autorzy zwycięskich prac są czasem nakrywani na udoskonalaniu układu elementów na zdjęciu. I wygląda na to, że o ile upajająca sława trwa czasem krótko, jej osiągnięcie przeważa nad obawą przed niesławą, bo i ona potrwa symboliczne 15 minut. Świat pędzi na tyle szybko, że i o popełnionym oszustwie zapomni w tempie błyskawicznym.
Nie zamierzam się obrażać na rzeczywistość, bo jak mówi stare powiedzenie „kijem Wisły nie zawrócisz”, ale nieśmiało próbuję w tej nowej rzeczywistości, w tym „nowym, wspaniałym świecie” wykroić choćby niewielką przestrzeń dla nieefektownej fotografii naturalnej, dla nieobrobionych portretów, rejestracji rzeczywistości nieupiększonej i „nieubrzydzonej”, prostoty. Choćby po to, żeby ktoś w przyszłości wiedział jak naprawdę wyglądaliśmy i w jakim świecie żyliśmy; i namawiam tych, którzy chcą ingerować w zdjęcia aby nie brali udziału w konkursach takiej ingerencji zabraniających, bo swoim ewentualnym zwycięstwem i odebraniem im takiej wygranej w przypadku wykrycia oszustwa naruszają zaufanie do takowych konkursów. Są przecież inne okazji do pokazywania obrazów przetworzonych. Ale w jakimś sensie nieuczciwe postępowanie uczestników fotograficznych rywalizacji jest pokrewne wyżej wspomnianemu dzieleniu się smartfonowymi autoportretami na portalach społecznościowych: chcemy, aby inni uznali zdjęcie mocno przetworzone za wierny obraz rzeczywistości. Tak jak chcemy zachwycić swoim idealnym wyglądem, pragniemy aby inni uznali produkt Photoshopa za efekt naszej genialnej intuicji i wyczucia czasu. I wszystko to działa dopóki ktoś, kto może skonfrontować iluzję z rzeczywistością nie powie „sprawdzam”. Jestem zwolennikiem takiego myślenia, że lepiej nie wygrać niż zwyciężyć tworząc fałszywe wyobrażenie. Może nie czeka nas wtedy nawet 15 minut sławy, ale nie spotka nas również zepchnięcie w niebyt hańby.
Jarosław Brzeziński