Pojedynek obiektywów: Voigtländer Heliar-Hyper Wide 10 mm f/5,6 Aspherical, Canon EF 11-24 mm f/4L USM i IRIX 11 mm f/4

Co by nie mówić o postępie i jak by nie pomstować na „zmiany na gorsze”, nie da się ukryć, że dla osób chcących porównać obiektywy o podobnych parametrach pochodzące z różnych systemów, nastały złote czasy. Kiedyś nie byłoby to możliwe, a teraz proszę: na Sony A7R II zakładam obiektyw lustrzankowy a zaraz potem dalmierzowy i mogę porównać ich „osiągi”. Dwa lata temu testowałem trzy superszerokątne zoomy: Canon EF 11–24 mm f/4L USM, Sigma 12–24 mm f/4,5–5,6 II DG HSM, AF-S Nikkor 14–24 mm f/2,8G ED. Ten zrekonstruowany wpis zamieściłem niedawno na blogu: https://towarzystwonieustraszonychsoczewek.blogspot.com/2017/09/poszerzmy-nasze-horyzonty-czyli-canon.html
Wtedy Canon był najszerszym (przy 11 mm) rektalinearnym obiektywem pełnoklatkowym na rynku a do tego najlepszym, wygrywając w moim teście z rywalami ze stajni Nikona i Sigmy. Od tamtej chwili pojawiły się dwa obiektywy konkurujące z Canonem pod względem ogniskowej: dalmierzowy Voigtländer Heliar-Hyper Wide 10 mm f/5,6 Aspherical w mocowaniu Leica M i Sony E, oraz lustrzankowy IRIX 11 mm f/4 w mocowaniu Canon, Nikon i Pentax, obydwa pozbawione samoczynnego ustawiania ostrości. Postanowiłem przetestować całą trójkę nie zważając na dzielące je różnice konstrukcyjne, gabarytowe oraz cenowe. Canon trzyma wysoką cenę. Czy utrzyma również prowadzenie pod względem jakości obrazu przy 11 mm? Wtedy dostało mu się jedynie za nieco zbyt duże winietowanie. Zapraszam do lektury testu.
Do specyfikacji odsyłam na koniec testu. Nie trzeba być geniuszem żeby zauważyć zalety konstrukcji dalmierzowej, której projektanci nie są zmuszeni do uwzględnienia komory lustra i stosowania schematu optycznego typu retrofokus. Co prawda Voigtländer nie jest zoomem i jest o jedną działkę przysłony ciemniejszy, ale za to odrobinę szerszy – przy Canonie wygląda jak Dawid przy Goliacie. IRIX jest gabarytowo pośrodku, bo to „stałka”, ale do lustrzanek.
Nie mogę nie wspomnieć o tym jak wielkie wrażenie robi sposób zapakowania IRIXa, obiektywu zaprojektowanego w Szwajcarii a produkowanego w Korei: wszystko jest perfekcyjnie wymyślone. Od pudełka, przez metalową puszkę zawierającą obiektyw, miękki futerał a nawet zapasowy dekiel tylny. Mało tego: producent pokazuje, że nie robi „sztuki dla sztuki”: jeśli jest tylna szuflada na filtry żelatynowe, to produkuje takowe filtry. Dopłacając 15 złotych do ceny obiektywu dostajemy zestaw 15 filtrów szarych – po 5 w trzech różnych gęstościach, dociętych już do szuflady obiektywu. Przy cenie 2540 złotych wraz z filtrami – przynajmniej „na papierze” – IRIX 11 mm f/4 w wersji „Firefly” wygląda na okazję dekady.
IRIX występuje w dwóch wersjach o identycznej konstrukcji optycznej: podstawowej „Firefly” oraz nieco droższej „Blackstone”; ta ostatnia ma obudowę aluminiowo-magnezową i bardziej odporną na zarysowania, oraz wygrawerowane (zamiast nadrukowanych) oznaczenia wypełnione farbą fluorescencyjną. Obydwie mają kilka rzadko spotykanych obecnie, fajnych elementów: skale hiperfokalne dla różnych otworów przysłony, możliwość kalibracji ustawiania ostrości, blokadę ustawionej odległości fotografowania oraz zaskok pierścienia na nieskończoności – świetne rozwiązanie choćby w astrofotografii.
Wersja „Firefly” jest zrobiona z dobrego tworzywa i wszystko pracuje płynnie. Mimo niewygórowanej ceny nie robi wcale wrażenia „budżetowego” produktu, ale to już nie dziwi po kilku latach pojawiania się choćby dość tanich, ale wcale nie tandetnych konstrukcyjnie czy optycznie Samyangów. Różnica między „Firefly” a „Blackstone” wynosi około 650 złotych, ale wtedy cena już zaczyna wykraczać poza strefę „budżetową”. Jeśli ktoś potrzebuje kilku dodatkowych cech „Blackstone” to w porządku; nie mogę jednak nie przyznać, że moim zdaniem to „Firefly” wygląda w sumie atrakcyjniej.
Canon to konstrukcja znana i uznana; jest świetnie zbudowany, działa bez zarzutu na lustrzankach macierzystego systemu a przy odpowiednim adapterze trudno czepiać się nawet do działania autofokusa na Sony A7R II. Pierścienie pracują płynnie i z odpowiednim oporem, jest skala odległości ze znacznikami do fotografii w podczerwieni, ale – typowo dla nowoczesnych zoomów brakuje skali głębi ostrości, nie wspominając o kilku wyżej wspomnianych „bajerach”, jakie znajdziemy w IRIXie. Szuflada tylna na filtry żelatynowe jest, ale Canon takowych nie sprzedaje.
Voigtländer to klasyczna konstrukcja dalmierzowa, trochę w stylu obiektywów Leica M starszych generacji: metal i szkło, a wszystko świetnie spasowane; pierścień ustawiania ostrości pracuje niezwykle precyzyjne i jest skala głębi ostrości. Nie ma żadnej możliwości mocowania filtrów: ani z przodu ani z tyłu. Firma Nissin produkuje adapter dla tego obiektywu do swojego systemu dużych przednich filtrów mocowanych w uchwycie. Heliar-Hyper Wide jest produkowany w dwóch mocowaniach: Leica M i Sony E. Wolę ten obiektyw na Sony A7R II w pierwszej z tych wersji ze względu na umożliwiający płynną zmianę skali odwzorowania adapter Voigtländer VM-E Close Focus, który już testowałem na blogu:https://towarzystwonieustraszonychsoczewek.blogspot.com/2017/09/akcesorium-doskonae-voigtlander-vm-e.html
TEST
Test tradycyjnie wykonałem na Sony A7R II przez adaptery: Canon EF 11-24 mm f/4L USM z Metabones Canon EF-Sony E Smart Adapter IV, Voigtländer Heliar-Hyper Wide 10 mm f/5,6 Aspherical z Voigltlander VC-E Close Focus Adapter oraz IRIX 11 mm f/4 w mocowaniu Nikon F z Commlite CM-ENF-E1. Jak już pisałem na blogu:https://towarzystwonieustraszonychsoczewek.blogspot.com/2017/10/akcesorium-niedoskonae-adapter-commlite.html, ten ostatni adapter jest akcesorium bardzo problematycznym, ale też jedynym dającym elektroniczne sterowanie przysłoną. Zresztą początkowo wydawało się, że nie będę mógł przetestować całej trójki obiektywów na Sony A7R II.
IRIX ma grzech podstawowy – brak pierścienia przysłon i jakiegokolwiek mechanicznego sterowania przysłoną, który byłby logicznym rozwiązaniem w obiektywie z ręcznym ustawianiem ostrości. Po założeniu go na Sony A7R II poprzez adapter Commlite aparat na stałe pokazywał wartość przysłony f/1,0 i to jako jedyną dostępną. Na szczęście pogrzebałem trochę w Internecie i ściągnąłem do aparatu aktualizację oprogramowania obiektywu. Okazało się, że ja miałem wersję 2,0 a na stronie Commlite była wersja 4,0 – miałem wątpliwości czy to zadziała, bo wersja jest z października ubiegłego roku, czyli została wypuszczona wcześniej niż testowany IRIX. Przeżyłem zatem męczarnie aktualizacji, ale moje nerwy i wysiłki opłaciły się i oto jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki aparat Sony nagle „nauczył się” sterować przesłoną w obiektywie. Uważam, że obiektywy IRIX powinny mieć pierścień przysłon oraz chip, tak jak to było w obiektywach Nikona serii Ai-P (były tylko trzy takie obiektywy: the 500mm f/4 P, 1200 – 1700 mm f/5,6-8,0 P ED oraz 45 mm f/2,8 P), czyli manualnych obiektywach z CPU. Wtedy można by sterować przysłoną elektronicznie z nowych korpusów, a ręcznie w przypadku starych aparatów oraz prostych, mechanicznych adapterów. Ale wiem dlaczego jest to marzenie ściętej głowy: IRIXy sa produkowane z mocowaniem do Canona, Nikona i Pentaxa i stworzenie odrębnego mechanicznego sterowania przysłoną do Nikona (oraz Pentaxa) byłoby kosztowne i skomplikowane.
KADR
Przed rozpoczęciem testu spójrzmy na kadry zrobione obiektywami z tego samego miejsca. Kadry z Canona i IRIXa są właściwie identyczne. Voigtländer widzi wyraźnie szerzej. Ten 1 mm przy ultra-szerokich kątach robi wielką różnicę.
Canon, IRIX, Voigtländer (f/11)
Canon ma dość dużą dystorsję beczkowatą, ale jak na zoom o tak ambitnych parametrach korekcja jest i tak niezła. Rozczarowujące jest to, że stałoogniskowy IRIX zniekształca właściwie w takim samym stopniu. Za to Voigtländer pokazuje tutaj swój pazur ze znakomicie skorygowaną dystorsją jak na optykę o ogniskowej 10 mm.
DYSTORSJA
Canon, IRIX , Voigtlander (f/11)
WINIETOWANIE
Canon winietuje dość mocno przy pełnym otworze przysłony. Winietowanie nigdy nie znika całkowicie, ale około f/11 efekt jest akceptowalny. IRIX ma nieco mniejsze winietowanie przy f/4, ale efekt utrzymuje się mimo przymykania nawet przy f/16. Niewielka źrenica wejściowa Voigtlandera wyjaśnia jego największe winietowanie, które jest właściwie niezależne od otworu przysłony.
Canon przy f/4, IRIX przy f/4, Voigtländer przy f/5,6
FLARA
W najtrudniejszym scenariuszu, czyli ze słońcem na samej krawędzi kadru świecącym po przekątnej z prawego górnego rogu, cała trójka wykazuje znakomitą odporność na flarę i duszki, które zajmują niewielką część kadru a całość obrazu zachowuje kontrast przy czym rozkład zaświetleń jest nieco inny w każdym z trójki obiektywów.
Pełen kadr do analizy flary (Voigtländer, f/5,6)
W Canonie zaświetlenia zajmują najmniejszy obszar kadru, za to są najwyraźniej zdefiniowane; odwrotnie jest w Voigtlanderze, gdzie słabo zdefiniowane zaświetlenie pojawia się na większej powierzchni kadru.
Canon, przy f/4, IRIX przy f/4, Voigtländer przy f/5,6
Ze słońcem w samym górnym prawym rogu obrazu cała trójka zachowuje się idealnie nawet przy pełnym otworze przysłony. Ogólnie powiedziałbym, że Voigtländer prowadzi o włos, a IRIX o włos przegrywa.
ABERRACJA CHROMATYCZNA
Tym razem – ze względu na charakter testowanej optyki – inaczej podszedłem do analizy aberracji chromatycznej, darując sobie zazwyczaj wykonywane zbliżenia fragmentów jasnych punktów światła przed i za płaszczyzną ostrości przy różnych wartościach przysłony, poczynając od największego otworu. Uznałem, że trójka testowanych obiektywów najczęściej będzie wykorzystywana w fotografii pejzażu po przymknięciu do optymalnej wartości przysłony, wobec tego przyjrzałem się najtrudniejszemu scenariuszowi – czyli temu co dzieje się na brzegu kadru na krawędziach drzew fotografowanych pod światło na tle jasnego nieba. Cała trójka została przymknięta do f/11.
Pełen kadr do testu aberracji chromatycznej (Voigtländer, f/11)
Środek kadru: Canon, IRIX, Voigtländer (f/11)
Jak widać w środku obrazu przy f/11 wszystko jest w porządku; na zetknięciu słońca świecącego w kontrze z drzewami praktycznie nie ma aberracji chromatycznej w żadnym z trójki obiektywów. Ale na brzegach wyniki się rozjeżdżają.
Canon ma naprawdę szczątkową fioletową aberrację chromatyczną na krawędziach ostrego przejścia od ciemnych konarów do jasnego nieba. Pamiętajmy, że patrzymy na absolutnie skrajny obszar obrazu. IRIX ma nieco większą aberrację chromatyczną, ale nie jest to różnica klasy. W stosunku do Canona przy tej samej ogniskowej można by oczekiwać po „stałce” odrobinę więcej, ale pamiętajmy, że IRIX jest pięciokrotnie tańszy od Canona. Voigtländer to inna historia: aberracja jest spora, ale przede wszystkim widać znacznie gorszą od rywali ostrość brzegową, przez co krawędzie są rozmyte, co utrudnia ocenę.
OSTROŚĆ I KONTRAST
Do analizy ostrości i kontrastu zrezygnowałem tym razem z fotografowania obrazu olejnego, ponieważ ze względu na bardzo szeroki kąt widzenia testowanych obiektywów niewielkie wymiary obiektu zmusiłby mnie do robienia zdjęć z bardzo bliska, co nie odpowiada typowym zastosowaniom takiej optyki. Sfotografowałem uliczne graffiti z odległości około 4 metrów.
Fotografowane graffiti (Canon, f/11)
Przysłona f/4
Środek: Canon, IRIX (f/4)
Canon ma bardzo dobrą ostrość i dobry kontrast w centrum obrazu, za to na brzegu ostrość jest już dobra a kontrast niewiele gorszy niż w centrum. IRIX jest ostry na środku, ale trochę mniej kontrastowy, natomiast brzegowa ostrość i kontrast są słabsze od Canona. O ile Canon utrzymuje akceptowalną ostrość aż do samej krawędzi obrazu, IRIX w skrajnych miejscach kadru odczuwalnie ją traci.
Przysłona f/5,6
Środek: Canon, IRIX, Voigtländer (f/5,6)
Przy f/5,6 Canon jest świetny pod każdym względem w centrum obrazu, a brzeg poprawia się do bardzo dobrych wartości. Pozostałe dwa obiektywy również są bardzo ostre i kontrastowe w centrum, mimo, że dla Voigtländera jest to pełen otwór przysłony. IRIX poprawia kontrast i nieco ostrość, chociaż nadal daleko mu do Canona, natomiast przy niezłym kontraście Voigtländer ma kiepską ostrość brzegową.
Brzeg: Canon, IRIX, Voigtländer (f/5,6)
Przysłona f/8
Środek: Canon, IRIX, Voigtländer (f/8)
Przy f/8 Canon jakość Canona wyrównuje się na całym polu obrazowym i pozostawia niewiele do życzenia. IRIX i Voigtländer są również rewelacyjne w centrum, brzegi się poprawiają, ale nie do poziomu Canona.
Przysłona f/11
Środek: Canon, IRIX, Voigtländer (f/11)
Przy f/11 Canon pozostaje na najwyższym poziomie, podczas gdy pozostałe dwa obiektywy odrobinę poprawiają brzegi, ale sam skrajny obszar brzegowy nie osiąga naprawdę dobrej ostrości, przy czy IRIX jest lepszy od Voigtländera.
Brzeg: Canon, IRIX, Voigtländer (f/11)
Obiektyw/kategoria |
Canon | IRIX | Voigtländer |
Jakość wykonania |
2 | 1 | 3 |
Wyposażenie i możliwości | 2 | 3 | 1 |
Dystorsja | 2 | 1 | 3 |
Winietowanie | 2 | 3 | 1 |
Flara | 2 | 1 | 3 |
Aberracja chromatyczna | 3 | 2 | 1 |
Ostrość i kontrast | 3 | 2 | 1 |
Jakość do ceny | 1 | 3 | 2 |
Łączna liczba punktów | 17 | 16 | 15 |
Miejsce na podium0 |
I |
II |
III |
Canon przy f/11
Oczywiście punktacja to zawsze tylko połowa historii i wymaga komentarza. Zważywszy na to, że Canon EF 11-24 mm f/4L USM jest już na rynku od 2,5 roku, jego supremacja techniczna jest godna podziwu. Z całej trójki ma niewątpliwie najlepszą jakość brzegową – dobrą już od pełnego otworu przysłony – której dwaj rywale w teście nie są w stanie dorównać. Kontrast jest świetny, dystorsja i winietowanie jak na zoom nieźle skorygowane, odporność na flarę i duszki wysoka, budowa fantastyczna wśród obiektywów z autofokusem. No i właśnie: jako jedyny w teście ma samoczynne ustawianie ostrości i to działające bez zarzutu zarówno na lustrzankach Canona jak i Sony A7R II przez najnowsze wcielenia adaptera firmy Metabones. A poza tym 11 mm to dopiero początek jego zdolności do kadrowania rozciągającej się aż do 24 mm przy stałym świetle f/4. Posiadacze systemu Canona mogą się cieszyć – ten obiektyw nadal nie ma konkurencji. Pozostaje tylko przełknąć gorzką pigułkę wysokiej ceny i dużych gabarytów.
Voigtländer przy f/11
Voigtländer to przeciwieństwo Canona: maleńki – chociaż niezwykle porządnie skonstruowany – stałoogniskowy obiektyw dalmierzowy bez autofokusa, bez żadnych dodatkowych funkcji i możliwości, a do tego dość ciemny. Jest niewiarygodne, że z takiego maleństwa „wyciśnięto” kąt widzenia 130 stopni. Na Sony A7R II jest niewielki, można by pomyśleć, że to standardowy obiektyw. Ale coś za coś: winietowanie jest duże, wyraźna też jest aberracja chromatyczna, ale tak naprawdę największym „grzechem” Voigtländera jest jakość brzegowa. Żeby wszystko było jasne: po przymknięciu znaczne połacie rozciągające się od centrum do brzegu kadru są niezłe; problematyczny jest zupełny skraj obrazka, który po żadnym przymknięciu nie staje się idealnie ostry. Ktoś mógłby powiedzieć, że wystarczy obciąć trochę brzegów obrazu, no ale nie po ma się 10 mm, żeby rezygnować z części kadru. Ale Voigtländer z Sony A7R II to strasznie fajna kombinacja, którą chce się zabierać w plener. Pogodziwszy się z wadami obiektywu, można nim pracować z dużą przyjemnością.
IRIX przy f/11
No i wreszcie jest IRIX. W niczym nie jest genialny – no może poza opakowaniem, wyglądem, i dodatkowymi funkcjami – ale też nigdzie nie zawodzi. Jak na „stałkę” dystorsja jest nieco rozczarowująca, ale tak na prawdę nie gorsza niż w Canonie, winietowanie najmniejsze w teście, odporność na zaświetlenia wysoka, ostrość i kontrast w centrum obrazu – bardzo dobre. Brzegi ustępują Canonowi, ale po przymknięciu do f/11 stają się akceptowalne. IRIX ma również większą aberrację chromatyczną niż Canon. Użytkownicy Nikonów i Pentaksów dostają najszerszy prostoliniowy obiektyw, którego ich macierzyste systemy nie oferują, użytkownicy Canona mają opcję wobec zooma 11-24 mm a szczęśliwcy z pełnoklatkowymi aparatami Sony E dostają jeszcze jedną opcję do wyboru. Najlepsza jest cena IRIXa, szczególnie w wersji „Firefly”. Zważywszy na połączenie jakości, możliwości i ceny, IRIX to naprawdę okazja dekady.
test archiwalny z 6 października 2017r.