Wieloryby z Królestwa Tonga w obiektywie Wojtka Męczyńskiego
Pod wodą zwykle fotografuję stworzenia kilkunastu milimetrowej, czasami wręcz kilku milimetrowej wielkości. Przed moim obiektywem rzadko pojawiają się zwierzęta większe niż piłeczka do ping ponga. Tym razem, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, było inaczej.
W sierpniu 2018 roku dołączyłem do filmowca Andrzeja Misiuka, żeby towarzyszyć mu w wyprawie na dalekie wyspy Polinezji. Naszym celem było Królestwo Tonga. Jest to jedno z kilku miejsc na świecie, gdzie można legalnie pływać z wielorybami. I to nie byle jakimi, bo jednymi z największych waleni, jakimi są humbaki – długopłetwce oceaniczne (Megaptera novaeangliae). Dodatkowym powodem podróży na wyspy Tonga w środku polskiego lata było to, że właśnie wtedy, w ciepłych wodach Południowego Pacyfiku, humbaki pojawiają się po to, by rodzić i odchować młode.
Już pierwszego dnia mojego pobytu na Tonga miałem szansę oglądać z bliska samicę humbaka z cielakiem, czyli małym wielorybem. Mama miała ponad 16 metrów długości i ważyła około 40 ton, maluch mierzył jedynie 4 metry długości i ważył około 3 ton! Kolejne dni obfitowały w ekscytujące spotkania z wielorybami różnych wielkości i temperamentów. Fotografowanie kilku płynących obok siebie samców w pogoni za samicą bywało trudne nie tylko dlatego, że ledwo dawałem radę machać płetwami, ile sił w nogach – całkiem nieprzygotowanych do takich zawodów. O precyzyjnym kadrowaniu nie było mowy. Liczyłem tylko na to, że parametry ustawione w aparacie i duża głębia ostrości szerokokątnego zooma Panasonic 7-14 mm zrobią swoje. Przeliczyłem się, bo… chyba z emocji robiłem zdjęcia wyłączonym aparatem! Co, jak wiadomo, rzadko prowadzi do zdobycia wymarzonych kadrów.
Kolejne dni przyniosły więcej fotograficznego spokoju i były równie udane, jeśli chodzi o spotkania z waleniami. Udało mi się kilkukrotnie słuchać niesamowitego śpiewu samców, fotografować z bardzo bliska matki z dziećmi, obserwować, jak popisują się przed nami kręcąc bączki czy wyrzucając całe ciało ponad powierzchnię wody (dzięki zaledwie dwóm uderzeniom potężnej płetwy ogonowej).
Na zadane mi kiedyś pytanie, która z moich podróży fotograficznych zapadała mi w pamięć najbardziej i którą chciałbym natychmiast powtórzyć, muszę zmienić odpowiedź. Kiedyś jednym tchem wymieniłbym tzw. stolice podwodnej makrofotografii jakimi są Anilao na Filipinach, Lembeh na Sulawesi czy Tulamben na Bali Dziś w mgnieniu oka spakowałbym do plecaka szerokokątny zoom i rybie oko do fotografii podwodnej oraz długoogniskowy obiektyw do zdjęć naziemnych i natychmiast pobiegłbym na lotnisko, żeby udać się w kolejną podróż do Królestwa Tonga na spotkanie z łagodnymi gigantami, jakimi są humbaki odwiedzające te wody co roku. Chrońmy oceany!
Wojtek Męczyński
Fotografuję przede wszystkim podczas podróży. Niekoniecznie tych dalekich. Najchętniej pod wodą. Robię to od 2006 roku. Właściwie od początku mojej przygody z nurkowaniem. Interesuje mnie przede wszystkim świat mikro stworzeń, niewidocznych gołym okiem, schowanych w miejscach, które często dla „zwykłego” nurka są nieatrakcyjne, bo mało kolorowe. Lubię odkrywać ferie barw i kształtów w dużym powiększeniu. Jestem fanem bezlusterkowców. Wciąż czekam na swoją pierwszą wystawę.
www.instagram.com/wojtek_meczynski
portret – fot. Adam Sokólski
No cóż. Można zazdrościć, ale jest za co podziwiać. Gratulacje i kolejnej wyprawy – teraz pewnie FILIPINY…. 🙂
Dzięki wielkie. Będą Filipiny. Bilety już kupione!